VIDEO TRANSCRIPTION
No description has been generated for this video.
Dzisiaj sprawdzimy co wyjdzie z połączenia najmocniejszej gamingowej karty graficznej kosztującej jakieś 5500 zł z ryzenem pierwszej generacji działającej na przygrzewającej się płycie głównej. Czy takie połączenie w ogóle ma sens? Co w tym zestawie będzie bottleneckiem i czy od razu dojdzie do samozapłonu? No właśnie, bo jeszcze zasilacz jest tak jakby za słaby. Tak więc ciekawość jest, motywacja jest i gaśnice też są. Z tej strony Paweł, a Ty oglądasz kanał Tech Mania KD. Serdecznie zapraszam. Ludzie we wsi powiadają, że Ryzen do gier się nie nadaje, że wąskim gardłem będzie, że jego niewyślubowane zegary i architektura są niczym kłody rzucane pod nogi karty graficznej, że ta swy skrzydeł rozwinąć nigdy nie będzie mogła i tylko na pół gwizdka chodzić będzie.
Ni to aktualizacja, ni optymalizacja. Sprawa przesądzoną jest. Wybaczcie mi za ten dość surrealistyczny początek, ale co Wy sądzicie o takim poglądzie? Jest to tylko takie głupie gadanie czy najprawdziwsza świecie prawda? Krąży bowiem teoria, że takie połączenie z strzałem w kolano i karta nigdy nie będzie mogła chodzić na maks swoich możliwości. A może wcale nie wszystko musi być tak proste i oczywiste. Jak się już pewnie domyślacie, w tym przypadku na pewno takie nie będzie. I to na moim przykładzie postaramy się w miarę dogłębnie ten temat wybadać. Albo inaczej mówiąc, chciałbym sprawdzić czy rzeczywiście karta w tej skrzynce będzie się marnowała. Zdradzę Wam też, że coś tutaj ulegnie spaleniu. Dlatego warto oglądać uważnie. No ale wszystko po kolei.
Zacznijmy więc od zweryfikowania tego co pod szkłem drzemie. Mamy tu do czynienia z procesorem Ryzen 1800X. Choć był to topowy model w 2017, to w roku następnym, gdy zaprezentowano architekturę USN+, jego cena znacząco spadła. W sumie o jakąś połowę. Na pewno wielu z Was się zgodzi, że nie jest to najlepszy na świecie procesor do zawodowego gamingu czy wyciskania setek FPS-u w strzelankach. Za to lepiej niż zadowalająca sprawdza się on w mojej pracy. Edycja wideo, przepakowywanie dużej ilości danych czy nawet wielogodzinę enkodowanie do formatu H. 265 podczas grania to zadania, w których mój poprzedni Intel i7 piszczał i skwierczął ze swoimi mizernymi ośmioma wątkami.
No ale należy on do zupełnie innej kategorii wagowej i jako że służył dobrze przez ten czas, to nie będę się go tak mocno czepiał. W każdym razie Ryzen 1800X jest uniwersalną jednostką. Perfekcyjnie sprawdza się on do ciężkiej pracy, ale uniwersalne oznacza też, że nie jest idealny we wszystkim. No i nie będziemy się tu wcale oszukiwać. Zestawiając Ryzen 1800X z innymi konstrukcjami Intela to wszystko staje się jasne. Oczywiście cała ta sytuacja ma też drugie dno, bowiem mniejsza ilość klatek nie jest powodowana tym, że procesor jest, nazwijmy to w cudzysłowie, słaby. A główną przyczyną jest to, że gry nie potrafiły w pełni wykorzystać potencjału jaki drzemie w tej konstrukcji. Innymi słowy, stare gry faworyzują wysoki zegar procesora.
Im wyższe taktowanie, tym więcej klatek. A większa ilość rdzeni nie zmienia nic. Lub praktycznie nic. Przynajmniej dopóki w tle nie robi się backup z kompresją, aktualizacja Windowsa czy streamowanie na przykład na Twitcha. To tak oczywiście w mocnym skrócie mówiąc. Ten stan rzeczy z czasem i wraz z pojawieniem się nowych gier ma ulec zmianie, bowiem, jak sami pewnie wiecie, osiągnięcie wysokiego taktowania łatwe wcale nie jest i tak naprawdę już jesteśmy niemal na szczycie technologicznych możliwości. Teraz jedyną słuszną drogą rozwoju wydaje się pakowanie większej ilości rdzeni. Zobaczcie, że rok temu przysłowiowy Kowalski, o ile wygrał w Totka, mógł w przydrożnym sklepie komputerowym kupić Threadrippera z 32 wątkami. W tym roku już z 64.
Jeszcze 3 lata temu nikt się tego nie spodziewał. Najwyraźniej producenci gier też nie. No i tak naprawdę to jest właśnie głównym powodem niespecjalnie lepszego działania gier na nowych procesorach albo nawet gorszego, jeśli są one taktowane niżej. Tak więc nowe gry, które się teraz ukazują oraz te, które dopiero są planowane, w teorii będą działały znacznie lepiej, nawet na takim starszym Ryzenie. No ale to przanowizujmy sobie podczas testowania gier. Co jak co, ale procesor to nie jedyny potencjalny botonek w moim zestawie, a może nim być także płyta główna na chipsetie B350. Nie zrozumcie mnie źle, MSI Tomahawk najgorsza nie jest. Aczkolwiek potręcony Ryzen przyprawia ją o wypieki. Dosłownie. Takie o temperaturze 120-125 stopni Celsjusza na sekcji zasilania.
I to jeszcze w czasach, gdy korzystałem z GTXa 1060. Już wtedy zmuszony byłem do sięgnięcia po niekonwencjonalne środki w postaci radiatorków i dwustronnej taśmy klejącej o wysokiej przewodności termalnej. Ja doskonale rozumiem, że ten zabieg jej wcale nie upiększył, za to odjął między 15 a 20 stopni Celsjusza z VRM-ów. Takie zbicie temperatur z sekcji zasilania spowodowało, że taktowanie procesora nie było już obniżane, ale przyczeniło się też do wydłużenia jej życia. Tak więc wygląd zszedł już na drugi plan i tego typu wiejski tunning był wręcz konieczny do prawidłowego funkcjonowania. Ci co słuchają uważnie, powiedzą, że spoko, ale nawet w wariancie z przyklejonymi radiatorkami to są wciąż wysokie temperatury.
Pytanie tylko, co się stanie po zmianie karty z GTX 1060 na RTX 2080 Ti. No właśnie, na pewno znacie powiedzenie, że lepsze jest wrogiem dobrego. Jak TDP 1060 wynosiło 120 W, tak w przypadku tej lepszej karty kształtuje się ono na poziomie 250 czy nawet podbija pod 270 W po overkrokingu. Jest to dużo więcej ciepła wewnątrz obudowy, które przecież nie znika bez śladu jak pieniądze z komunii. No i nie inaczej. Granie na RTX 2080 Ti owocuje znacznie wyższymi temperaturami sekcji zasilania. Raz, że powietrze w obudowie jest cieplejsze. Dwa, że i sam procesor ma teraz za czym gonić. Aby zniewelować ten problem, zmuszony byłem zmienić krzywą wszystkich wentylatorów. Prosty, ale naprawdę skuteczny zabieg.
Te teraz przeciągają o wiele więcej powietrza, co pozwoliło zejść ponownie do bardziej optymalnych temperatur. No ale oczywiście, że nie mogło to być moim ostatnim zmartwieniem. W zasadzie żadne ze wspomnianych nie było też moim największym problemem, jaki nadpodkałem po instalacji RTX-a. Otóż, jeszcze niedawno, przy okazji wymiany okablowania na CableMod, trafił do mnie w pełni modularny 550 W zasilacz prosto od Cooler Master. Jest to konstrukcja fajnie wyposażona, o dużej efektywności potwierdzonej złotym certyfikatem 80+. Olejowe łożysko oraz zmienna krzywa obrotów sprawia, że zasilacz jest niemal całkowicie niesłyszalny. I szczerze, to byłem przekonany, że wystarczy mi on co najmniej na dekadeł. Jednak RTX 2080 Ti udowodnił mi, jak bardzo byłem w błędzie.
Może nie zawsze, może nie we wszystkim, ale w niektórych grach rozgrywka, czy nawet jej zaczęcie, kończyło się brutalnym wyłączeniem komputera. Dla przykładów Dying Light dało się grać godzinami, a Watamierz pokazywał pobór energii wynoszący między 380 a 450 W. W GTA V już różnie. Pobór skakał między 470, ano właśnie, a między przekroczeniem mocy nominalnej, skutkującej brutalnym wyłączeniem całego zestawu. Ciężko uchwycić jest taki moment, ale udało mi się psyknąć fotkę, gdy wszystko jeszcze działało przy poborze wynoszącym 541 W. W końcu zasilacz ten miał pełne prawo wyłączyć się, zwłaszcza jeśli na linii 12 V maksymalne obciążenie według tabliczki znamionowej może wynosić 540 W. To więc chyba chwała mu za to, że aktywowane było zabezpieczenie przeciwobciążeniowe, które wszystko wyłączyło zamiast. . . No właśnie. . .
zamiast wysadzić wszystko w powietrze. Oczywiście sobie żartuję, wysokiej klasy certyfikowany zasilacz tego zrobić nie powinien. Jednak badziewny to już zupełnie inna historia. Niby wszyscy wiedzą, że z zasilaczem jaj sobie nie robimy i nie wybiera się z Allegro tego najtańszego, no ale popatrzmy jak się one sprzedają. Całkiem nieźle, wzięcie jest. Może i podziałają one miesiąc, rok czy nawet 5 lat. Jednak jeśli któryś z właścicieli po czasie wsadzi do kompa coś bardziej prądożernego, tak jak ja w tym przypadku kartę, może się to po prostu źle skończyć. Nierzadko takie tanie zasilacze z przykładowej deklarowanej mocy 500 W umierają nawet przy obciążeniu rzędu 300. Jeszcze pół biedy jak tylko sam zasilacz szlak trafi.
Byłaby heca, gdyby przeciążenie spowodowało jakieś przebicie i upalenie płyty głównej procesora czy nawet karty graficznej. Wtedy nie pozostałoby już nic jak tylko usiąść w koncie i płakać. No ale pomińmy już nieszczęśliwców stykającą bombą zegarową i wróćmy do naszego bohatera. Jak widać, V550 nie ma dość mocy, aby poradzić sobie z tak prądożernym zestawem. W czasie testowania katowany był on mocno, otrzymując obciążenie właśnie w okolicach 400-500 W. W ciągu dwóch tygodni takiej zabawy niechcący dobijam do jego limitu, ja wiem, ze 30, może 40 razy. Po takim wyłączeniu wystarczyło chwilę odczekać i wszystko znowu działało. Tak więc ogromny fair play dla tej konstrukcji, bo taka trapa zasilacza z Allegro pewnie po pierwszym przeciążeniu nadawałoby się już do kosza.
No okej, ale jakie rozwiązanie tego problemu zapytacie? No oczywiście, że nowy zasilacz. I taki już miał iść do mnie. Przecież nic mądrzejszego się nie wymyśli. Ale w sumie, czy na pewno? Czy nie da się wykombinować czegoś chociaż na chwilę, nim ten nowy zasilacz nie przyjdzie? Dzięki uprzejmości Nvidia otrzymałem czasowy dostęp do Battlefield V, po to, aby móc ujrzeć na własne oczy jak wygląda pierwsza gra z ray tracingiem. Czasu było niewiele, dlatego przyjąłem komputer w inne miejsce, gdzie miałem do niego lepszy dostęp oraz wygrzebałem z szafy starszy, ale też 550 W zasilacz, do którego podłączyłem samą kartę graficzną. Po upewnieniu się, że zasilacz jest wyłączony z zwykłym drucikiem do wiązania kabli, połączyłem od góry pin 4 i 5 w ATX-owej wtyczce.
Nie polecam nikomu takich sztuczek i jeśli już nawet musisz skorzystać z zasilacza, to są do tego takie specjalne startery. Wrzucę link do PiSu, gdybyście chcieli go bliżej owadać. W każdym razie, ja czasu na to nie miałem, więc zewnętrzny zasilacz włączyłem drucikiem, później komputer i widać, że wszystko odpala się prawidłowo. Najwyraźniej pomysł wcale nie był zły. W końcu mogłem bez obaw zacząć dogłębnie badać potencjał zestawu. Na dzień dobry, ocę procesora graficznego i pamięci przy pomocy afterburnera. Po podkręceniu zrobiłem przemoc po benchmarkach, aby sprawdzić na co się zdał overclocking 2089. Wynik mówi sam za siebie. 10,5% może głowy nie urywa, ale jest na pewno zauważalny i w grach będzie odczuwalny. Jedyny minus takiego podkręcenia to jeszcze wyższe temperatury karty.
Tym przyjrzymy się później w grach, ale tak nawet organoleptycznie już sam backplate bucha ciepłem. Przy otwartej obudowie w grze z włączonym ray tracingiem jego temperatura waha się w okolicach 60 stopni. To oczywiście bardzo dobrze, że się nagrzewa. Oznacza to bowiem, że nie jest to tylko bezużyteczna atrapa i odprowadza ciepło. Możecie o tym wiedzieć lub nie, ale w niektórych konstrukcjach backplate tylko dusi kartę nie pozwalając się jej schłodzić. Ot taki pic na wodę. W RTX-ie spełnia on rolę, nie tylko wizualną, ale także praktyczną. No i jak w końcu wygląda granie na takim zestawie? Czy to prawda, że karta ta nie jest w stanie rozwinąć skrzydeł i ograniczają ryzen pierwszej generacji? Cóż, sami spójrzcie.
Żeby nie było, karta jest nawet podkręcona, co przecież podnosi poprzeczkę dla procesora jeszcze wyżej. Battlefield V full HD z ustawieniami na ultra z włączonym śledzeniem promieni także na ultra. Na pierwszej mapie kampanii przez zdecydowaną większość rozgrywki możemy cieszyć się w okolicach od 100 do 80 klatek na sekundę. W ekstremalnych sytuacjach na moment potrafią naspaść niżej, ale wciąż do komfortowego poziomu. Dla przykładu weźmy ten moment. Podkładamy bombę, spadamy gdzie pieprz rośnie, po czym odwracamy się, aby nacieszyć oczy wielkim blastem. Patrząc na to w zwolnionym tempie i oczywiście ignorując wszelki screen tearing, możemy zaobserwować, że w jednej sekundzie ilość klatek wynosia 69, kolejne 68 później znowu rosną, więc nie jest źle.
Z kolei to, co mnie niepokoi na tym etapie, to procent utylizacji samej karty graficznej. Im on wyższy, tym lepiej. W pełni wykorzystywane GPU powinno pokazywać 99%. Tak przynajmniej jest w afterburnerze, no a tu widzimy, że ono spada i to nawet do poziomu 90 czy nawet 80%. Wychodzi na to, że najprawdopodobniej jednak gdzieś jest bottleneck. Pytanie teraz, czy winę za to powinniśmy zrzucić na procesor? Jego średnie obciążenie waha się w okolicach od 30 do 60%, tak przez większość czasu rozgrywki. Ale w momencie, jeśli przyjrzymy się poszczególnym wątkom, to dopiero wtedy możemy zaobserwować, że dość często szósty z rdzeni dobija wysokich wartości, podchodzących nawet pod 90%.
Są to bardzo niepokojąca obserwacja, ale czy jest to mu winien procesor? Optymalizacja, a może włączenie samego raytracingu? Jest to bardzo dobre pytanie, ale zanim dane mi było zgłębić ten temat dokładnie i nacieszyć się Battlefieldem 5, pod moje drzwi dotarła paczuszka i to nie byle jaka paczuszka, bowiem zawierała długo wyczekiwany zasilacz. Nie jest to też byle jaki pierwszy lepszy 1200W monster. Jest to tak zwany top of the line, czyli swoiste Ferrari czy Maserati pośród zasilaczy. Jego wydalność potwierdzona jest najwyższym osiągalnym certyfikatem 80 plus titanium. Jest to zabawka już nie tylko dla dużych chłopców, ale wręcz dla totalnych freaków.
Chyba nikogo nie zdziwi, jeśli powiem, że zasilacz ten może chodzić beźdźwięcznie, że ma dwie oddzielne linie, czy że nawet w jego wnętrzu znajduje się dedykowany procesor i posiada cały szereg zabezpieczeń. Jakby tego było mało, producent udostępnia także aplikację na komputer i na smartfon w celu monitorowania i regulowania parametrów jego pracy. Możemy nawet na bieżąco śledzić obciążenie każdej z linii, napięcia na nich, wydajność, a także obserwować aktualny pobór energii. Zasilacz wszystkie te dane zapisuje w swojej pamięci, w razie czego możemy do nich wrócić w celu analizy lub po prostu po to, aby sprawdzić ile komputer zużył prądu w tym miesiącu i ile nas to kosztowało. Jednak to nie koniec problemów i coś w moim zestawie się spaliło.
Coś co spowodowało, że przez kolejny miesiąc nie mogłem wykonywać żadnych dalszych testów. Czy to moja wina? Czy ja coś źle podłączyłem? Czy samo się zepsuło? To się jeszcze okaże. Podpowiem tylko tyle, że był to bardzo drogi komponent. Jeśli domyślacie się co padło, śmiało piszcie w komentarzach. Może nawet zgadniecie co było przyczyną. Ta więc chyba się ze mną zgodzicie, że tak gruby temat warto podzielić przynajmniej na dwa odcinki. W następnym zobaczymy, który element szlag trafił, a później zajmiemy się testami gier i dokładniej przeanalizujemy kwestię potencjalnego wąskiego gardła w tym zestawie. Sprawdzimy jak zachowuje się nowe Assassin's Creed, a jest to mocno procesorowy tytuł oraz Battlefield V już po aktualizacji, która miała rozwiązać słabą wydajność z włączonym raytracingiem.
Czy będzie lepiej? Czy będzie gorzej? Wszystko okaże się w następnym odcinku. Aby nie przegapić kolejnej części, pamiętaj o dzwoneczku. Bez niego kolejny epizod może Ci umknąć. Jeżeli podobało Ci się to nagranie, bardzo proszę pozostaw po sobie chociaż tą łapkę w górę oraz subskrybuj mój kanał. A może znasz kogoś zainteresowanego tematem. Jeśli tak, koniecznie weź li mu linka. Natomiast, jeśli masz jakiekolwiek pytania, jak zwykle możesz je zadać w komentarzu pod tym filmem. Tymczasem ja się z Tobą już żegnam i zapraszam do następnych nagrań. Trzymajcie się, hej!.