VIDEO TRANSCRIPTION
No description has been generated for this video.
Jak się cieszę, że znowu mogę was powitać w swojej kuchni na Southlane pod numerem trzecim. Dosłownie już za parę dni zimowe przesilenie. Choć i dla nas niedziałków to sam środek zimy, a dla dużych ludzi jej początek, wszyscy radośnie będziemy świętować i cieszyć się spokonania ciemności przez światłość. Czymże byłoby świętowanie bez słodkich smakołyków? Dziś znowu rozpali my piece w naszych norkach i upieczemy wspaniałe, pełne aromatu miodu i korzeń z dalekich krain pyszności. Czasu zostało już niewiele, więc czym prędzej podaję przepis. Zapisujcie uważnie. Specjalnie, z wielkim trudem, przeliczyliśmy wszystkie miary na ludzkie. Będziecie potrzebować 1 kg mąki, zacnej, pszennej, jasnej mąki. 1 kubek miodu, niecałe ćwierć litra, takiego jak najbardziej lubicie, jednak nie bierzcie zbyt drogiego.
1,5 kubka cukru, zapewne dostaniecie go od któregoś z kupców w bri. 20-25 dkg masła, takiego porządnego. 2 całe jajka, najlepiej od wiezkiej kury. 3 żółtka. 2 łyżeczki sody z krasnoludzkich kopalni. 1,5 kubka kwaśnej śmietany. I sporą łyżkę korzennych przypraw. Najpierw ze szklanki cukru ostrożnie zróbcie karmel, tylko nie przypalcie za mocno. Jeżeli nie opanowaliście tej tajemnej sztuki, możecie pominąć ten krok, ale smak będzie trochę gorszy. Zagotujcie karmel lub cukier. Z miodem i dobrze wymieszajcie. Zdejmijcie z ognia i poczekajcie, aż trochę przestygnie, tak by nie parzyło w dłoni. Teraz dodajcie masło, śmietanę, sodę, korzenne przyprawy i mieszajcie do gładkości. Teraz ubijcie 2 całe jajka i czy żółtka z dobrą garścią cukru. Myślę, że pół kubka starczy. Ale tak, starannie, uczciwie.
Dodajcie do przygotowanej wcześniej masy i możecie zacząć dodawać po trochu dobrze przesianej mąki. Mieszajcie i zagniatajcie bardzo starannie. Nie żałujcie rąk. Misę z zagniacionym ciastem ustawcie w zimnym miejscu i idźcie na zimowy spacer. Możecie też wpaść do sąsiada na herbatę albo na kieliszek wina. No może dwa kieliszki. I ani jednego więcej. Teraz rozwałkujcie ciasto dosyć cienko, nie grubiej niż na 3-4 grubości kuchennego noża. Zaproście całą rodzinę i wspólnie wykrywajcie fantazyjne kształty. A to kapelusz czarodzieja, a to tańczącego niedźwiedzia, księżyce, gwiazdy. A jeśli pomyślicie o pieczeniu trochę wcześniej, może uda wam się kupić wymyślne foremki, misternie przygotowane przez krasnoludzkich kowali z najlepszej stali. Mocne, choć cienkie jak papier. Stalową blachę posypujemy lekko mąką i rozkładamy nasze pierne korzenne ciastka.
Rozgrzewamy porządnie piec, tak jak do pieczenia wieprzowiny, może nawet odrobinę mocniej. Wstawiamy naszą blachę z ciastkami i pieczemy. Jak długo? No aż będą dobre. Trzeba spróbować, bo cienkie ciasto pieczymy krócej, grubsze dłużej. Grunt by nie przypalić. Otwójcie butelkę czerwonego wina, dodajcie do niego korzeni i śpiewajcie radosne piosenki o tym, że nadchodzi światłość. Zwykle jedna pieśń wystarczy, by nasze ciastka się upiekły. Ballad raczej unikajcie. Upieczonymi ciastkami możecie ozdobić swoje norki, szczególnie jodowe gałązki, jakie wieszamy u powały w tym czasie. Przepis już znacie, a teraz do roboty. Pora rozpalić piecę. Już niedługo, najdłuższa, najciemniejsza noc. Ale wśród ciemności z pewnością wypatrzycie cudowną, jasną gwiazdę. Niech przyniesie wam radość i nadzieję na lepszy nowy rok.
Gdy znowu się spotkamy, dni już będą dłuższe. A tymczasem z Kuchni przy Southlane czy żegna was Holman Cotton. .