VIDEO TRANSCRIPTION
Kanada doświadcza trudności związanych z kryzysem mieszkaniowym i społecznym, co prowadzi do spadku poparcia dla rządu. Problemy z imigracją, rosnące koszty życia i nierówności majątkowe zwiększają niezadowolenie społeczne. Eksperci wierzą, że Kanada ma potencjał do poprawy, ale wymaga to długotrwałych reform i wspólnego działania.
Jeszcze 20 lat temu Kanada była krajem marzeń, zwłaszcza dla Polaków. Wyjazd tam brzmiał jak złoty los, symbol sukcesu, lepszego życia i nowego startu. Ci, którym się udało mówili o spokoju, pieniądzach, o kraju, w którym po prostu żyje się dobrze. Ale dziś coraz częściej Kanada określana jest jednym słowem piekło. Mieszkańcy stamtąd dosłownie uciekają. W tym materiale pokażę Wam jak do tego doszło, że dla wielu osób zwykłe życie stało się walką o przetrwanie. Jeszcze niedawno Kanada w światowych rankingach była na samym szczycie. Dosłownie synonim bezpieczeństwa, dobrobytu i stabilności. Czyste miasta, przyjazna atmosfera i przepiękne krajobrazy, a do tego świetnie działająca publiczna służba zdrowia, dobre szkoły i stabilna praca. W 2018 roku w globalnym badaniu uznano Kanadę za kraj o najwyższej jakości życia na świecie, przed Danią, Szwecją czy Australią.
Był to trzeci z rzędu rok na pierwszym miejscu tej kategorii, niemal idealne miejsce do życia. Nic dziwnego, że miliony ludzi dosłownie marzyły, by tam zamieszkać. Przez dekady to Kanada przyciągała emigrantów z całego świata. Kanadyjski sen oznaczał szansę na dostatnie spokojne życie. Co poszło nie tak? W skrócie koszty życia eksplodowały. Przez ostatnie kilka lat ceny absolutnie wymknęły się spod kontroli. Najbardziej widać to na rynku mieszkań. Średnie ceny domów i mieszkań w Kanadzie wzrosły o ponad 30% od 2020 roku, a w dłuższej perspektywie wzrost jest wręcz szokujący. Od roku 2000 ceny nieruchomości poszybowały w górę o 355%. To nie pomyłka. Typowy dom kosztuje dziś ponad 4 razy więcej niż jeszcze dwie dekady temu. W ciągu zaledwie jednego pokolenia własne cztery ściany stały się dobrem luksusowym.
W największych miastach sytuacja jest wręcz dramatyczna. Vancouver i Toronto, kiedyś miejsca, gdzie dosłownie każdy mógł ułożyć sobie życie, stały się jednymi z najmniej dostępnych cenowo metropolii na świecie. Według analiz na spłatę kredytu za przeciętny dom w Kanadzie potrzeba około 60% dochodu gospodarstwa domowego, ale w Vancouver aż 98% przeciętnego dochodu musiałoby iść na hipotekę. a w Toronto około 80%. To liczby, które praktycznie wykluczają przeciętnych ludzi z rynku. Dla młodych rodzin kupno domu w tych miastach wręcz graniczy z cudem. Nawet dwie solidne pensje nie wystarczają, by pokryć gigantyczny kredyt. Ci, którzy mieli szczęście kupić mieszkanie lata temu, patrzą na skok cen z niedowierzaniem i często z niepokojem, bo rosną też raty kredytowe. Stopy procentowe poszły ostro w górę, a miesięczna płatność za typowy nowy kredyt jest o 40% wyższa niż przed pandemią.
Czynsze oczywiście również poszybowały, bo w niektórych prowincjach średnie stawki najmu wzrosły o ponad 17% rok do roku. Znalezienie przystępnego mieszkania graniczy z cudem, a wolnych lokali brak. W efekcie coraz więcej ludzi rezygnuje z wynajmu mieszkania, bo ich po prostu na to nie stać. Zostaje im tylko pokój, czasem współdzielony. Popularne stało się wręcz zamieszkiwanie piwnic i garaży przerobionych na mieszkania. W jednym z reportaży pokazano 25-letnią dziewczynę z Hongkongu, która pracowała w Kanadzie we wschodnim Toronto. Stać ją było tylko na mały piwniczny pokoik za 650 dolarów miesięcznie. Powiedziała wprost, nie sądziłam, że wyjeżdżając do zachodniego kraju będę mieszkać w piwnicy. Brzmiała gorzko i trudno się jej dziwić, bo takich historii są tysiące. Ale to nie tylko kwestia dachu nad głową, bo drożeje dosłownie wszystko. W sklepach spożywczych ludzie przecierają oczy ze zdumienia.
Podstawowe produkty takie jak chleb, mleko w ciągu ostatnich lat zdrożały o 60%. Kolacja dla dwojga w zwykłej restauracji potrafi kosztować tyle co kiedyś tygodniowe zakupy, a benzyna przez długi czas trzymała się blisko 2 dolarów za litr. Dwa razy więcej niż jeszcze kilka lat temu. Rachunki rosną z miesiąca na miesiąc, a do tego dochodzi jeszcze… podatek węglowy. W teorii dla ochrony klimatu, w praktyce to kolejny gwóźdź do domowego budżetu. Ludzie zaczynają oszczędzać na jedzeniu, kupując mniej lub przerzucając się na tańsze zamienniki, mimo to wielu i tak nie daje sobie rady. Najlepszym barometrem tej katastrofy są banki żywności. Organizacje charytatywne biją na alarm w całym kraju, bo liczba odwiedzin w bankach żywności osiągnęła rekordowy poziom, ponad 2 milionów miesięcznie. To aż o 90% więcej niż przed pandemią.
Ludzie, którzy kiedyś radzili sobie samodzielnie, teraz ustawiają się w kolejkach po jedzenie. Co szczególnie wstrząsające, niemal co piąta osoba korzystająca z banku żywności w Kanadzie ma pracę. Czyli mimo stałego dochodu nie jest w stanie wyżywić siebie i rodziny. Pracujący biedni stali się zjawiskiem masowym. Wolontariusze mówią o rosnącej liczbie matek z dziećmi i seniorów proszących o. . . pomoc. A jeszcze kilka lat temu Kanada chwaliła się niskim poziomem ubóstwa i głodu. Szefowa Foodbank z Kanada przyznała, że sytuacja jest naprawdę groźna. Inflacja i koszty mieszkań wepchnęły tysiące zwykłych rodzin w ubóstwo, a organizacje charytatywne są na skraju wydolności. To wszystko w kraju, który słynął z klasy średniej, żyjącej na wysokim poziomie. Tak oto zwyczajne życie, dach nad głową, pełna lodówka czy opłacone rachunki stało się w Kanadzie luksusem.
Coś, co dla poprzednich pokoleń było normalne, dziś wymaga żonglowania wydatkami lub proszenia o pomoc. Kanadyjczycy mówią wprost, że nawet ludzie o ponadprzeciętnych dochodach muszą rezygnować z rzeczy, na które wcześniej było ich po prostu stać. Ta frustracja i strach szybko znajdują ujście, nie tylko w statystykach, ale i na ulicach oraz w polityce. Na ekonomiczny wybuch nakłada się kolejna potężna siła fala imigracji. Kanada od zawsze była krajem imigrantów. z dumą opowiadała o swoim wielokulturowym społeczeństwie. Rząd Justina Trudeau postanowił radykalnie zwiększyć napływ nowych mieszkańców, próbując w ten sposób rozwiązać problem starzejącego się społeczeństwa i braku rąk do pracy. Populacja Kanady wystrzeliła w górę. W samym tylko roku 2022 przybyło ponad milion osób, co było najszybszym wzrostem od lat 60 XX wieku.
W efekcie Kanada przekroczyła 40 milionów mieszkańców, i rosła najszybciej spośród krajów G7, czyli grupy siedmiu najbardziej rozwiniętych i bogatych gospodarek świata. Statystyki mówią same za siebie, bo 98% wzrostu populacji Kanady pochodzi obecnie z imigracji. Od 2015 roku rząd liberalny przyjął rekordowe liczby przybyszów. W ciągu 8 lat stały pobyt otrzymało łącznie 2,5 miliona osób. Jeszcze niedawno planowano, że od 2025 roku kraj będzie przyjmował 500 tysięcy nowych, stałych rezydentów rocznie, rok w rok. Tak ogromnej skali nie widziano nigdy wcześniej. Dla porównania w 2016 roku ta liczba wyniosła około 296 tysięcy, czyli mówimy o planowanym niemal podwojeniu imigracji w ciągu dekady. Z jednej strony imigranci napędzili gospodarkę, uzupełnili braki na rynku pracy, pomogli uniknąć skurczenia się populacji. I wielu z nich to zdolni młodzi studenci, specjaliści czy przedsiębiorcy.
Kanadzie potrzebni są nowi mieszkańcy, by zachować tą witalność ekonomiczną. Rząd chwalił się tym podejściem, wskazując na Kanadę jako wzór kraju otwartego i dynamicznego. Z drugiej strony w rzeczywistości wszystko zaczęło się sypać. Tak gwałtowny napływ ludności zaskoczył system. Rynek mieszkaniowy nie nadążył z budową domów i mieszkań dla tylu nowych osób. Według oficjalnych raportów przy obecnym tempie budowy do 2030 roku zabraknie około 3,5 miliona mieszkań, by zaspokoić potrzeby i przywrócić dostępność cenową. To właśnie efekt skumulowanego popytu, w dużej mierze napędzonego migracją. Nowi Kanadyjczycy, czy to imigranci ekonomiczni, uchodźcy, czy studenci zagraniczni, wszyscy potrzebują dachu nad głową, a po prostu brak dla nich miejsc. Sytuacja przypomina trochę przeludniony statek. Do Kanady wsiadło nagle mnóstwo nowych pasażerów, ale kajuty były zajęte.
Ci pasażerowie muszą się gdzieś podziać, gnieżdżą się więc po kilku w jednym pokoju, wynajmują cokolwiek się da, nieraz w fatalnych warunkach. Zwiększona konkurencja o mieszkania podbiła ceny dla wszystkich. Czynsze i nieruchomości drożeją także dlatego, że chętnych jest więcej niż ofert. W ten sposób nawet ci, którzy mieszkają w Kanadzie od dawna, odczuwają skutki nowej fali w swoich portfelach. Presja pojawiła się także na rynku pracy i w usługach publicznych. Imigranci zasiedlili wprawdzie siłę roboczą, ale wiele z tych osób zaczyna od niżej płatnych prac lub potrzebuje czasu na uznanie ich kwalifikacji. Tymczasem rosną kolejki do lekarzy, brakuje miejsc w szkołach i przedszkolach, a transport publiczny w dużych miastach jest zatłoczony tak jak nigdy. Niektóre prowincje alarmują, że nie mają środków, by zapewnić odpowiednie usługi. tak szybko rosnącej populacji.
W społeczeństwie zaczyna być odczuwalne zmęczenie i frustracja. Kanadyjczycy są z natury bardzo tolerancyjni i otwarci, ale gdy sami mają problemy z wiązaniem końca z końcem, łatwiej rodzą się napięcia. Nastroje wobec imigracji uległy znaczącemu ochłodzeniu. Sondaże w 2023 i 2024 pokazały wyraźny spadek poparcia dla polityki otwartych drzwi. Wielu ankietowanych wskazuje, że obecny napływ jest zbyt duży i tylko pogłębia kryzys kosztów życia. Prawnik imigracyjny z Nowej Szkocji powiedział, że wielu Kanadyjczyków mówi obecnie rzeczy, na które jeszcze kilka lat temu by się nie zdobyli, wspominając to podczas wypowiedzi o rosnącej wrogości wobec jego klientów. W mediach społecznościowych pojawiają się komentarze, żeby zamknąć granice, a nawet deportować tych ludzi. Jeszcze niedawno takie hasła były rzadkością, dziś słychać je coraz częściej. Trudno się dziwić, że imigracja stała się w Kanadzie politycznym zapalnikiem.
Zbliżają się wybory federalne zaplanowane na 28 kwietnia 2025 roku. Opozycyjna partia konserwatywna nie odpuszcza i ostro atakuje rząd. Ich lider, Pierre Poliev, mówi wprost Puścili zbyt wielu, zbyt szybko i stracili kontrolę. W marcu tego roku Justin Trudeau zrezygnował ze stanowiska premiera. Nowym szefem rządu został Mark Carney, były bankier centralny i doradca ekonomiczny, ale to nie wystarczyło, żeby ugasić emocje. Pierre Poliev, jeśli dojdzie do władzy, zapowiada twarde dzięcia w polityce imigracyjnej. W debacie publicznej coraz częściej pojawia się prosty przekaz. Imigranci zawierają kanadyjczykom pracę i mieszkania. To hasło nie oddaje całej złożoności problemu, ale trafia. A dziś to wystarczy, bo ludzie są zmęczeni, chcą po prostu trochę spokoju i mieć za co żyć. Rząd znalazł się pod tak silną presją, że musiał zrezygnować. Jesienią 2024 roku premier Trudeau zrobił rzecz dla siebie niezwykłą.
Przyznał publicznie, że polityka imigracyjna wymknęła się spod kontroli. Powiedział dosłownie, że nie udało się zachować równowagi i że trzeba wcisnąć pauzę by gospodarka mogła nadgonić. Ogłoszono zmianę planów. W 2025 roku Kanada przyjmie o 20% mniej imigrantów niż zakładano. Politycy zaczęli otwarcie przyznawać, że zbyt szybki wzrost liczby ludności połączony z brakiem inwestycji w infrastrukturę przyczynił się do obecnego kryzysu. Ten krok, hamowanie imigracji, to dla wielu jest sygnał, jak poważna stała się sytuacja. Trudno przez lata zagorzały orędowniki imigrantów, musiał cofnąć swoje sztandarowe plany, by ugasić pożar na rynku mieszkaniowym i uspokoić nastroje społeczne. Pytanie, czy to wystarczy i czy nie jest za późno. Dla tysięcy imigrantów, którzy przyjechali wierząc w kanadyjski raj, rzeczywistość okazała się brutalna. Pracują po nocach, nie mają gdzie mieszkać, a miejscowi patrzą na nich coraz mniej przyjaźnie. Narastające problemy wywołały w społeczeństwie wściekłość.
Wystarczy zajrzeć do serwisów takich jak Reddit, a znajdziecie mnóstwo wątków opisujących sytuację Kanady. Jeden z użytkowników Reddita pisał, że w ciągu ostatnich pięciu lat Kanada dosłownie pikuje w dół w niewiarygodnym tempie. Nawet ci, którzy mają przyzwoite dochody, ledwo dają sobie radę. Mieszkańcy mają żal do rządzących, a także do chciwych korporacji, które tylko pogłębiają ten kryzys. Czują się oszukani i pozostawieni sami sobie. Ta złość przekłada się na realne działania. Protesty w Kanadzie kiedyś rzadkość, teraz stają się coraz częstsze. Już w 2022 roku widzieliśmy zapowiedź tego gniewu konwój wolności. Kierowcy ciężarówek w proteście przeciwko obostrzeniom pandemicznym zablokowali centrum od Tawy. To wtedy wyszło najawrze pod tą całą kanadyjską uprzejmością siedzi w ludziach wściekłość. Choć początkowo chodziło o przymus szczepień dla kierowców, protest szybko przerodził się w ogólny bunt przeciw elitom z od Tawy.
Przez kilka tygodni stolice sparaliżowały klaksony i okrzyki, a premier Trudeau musiał uciekać. W końcu protest rozpędzono, ale poparcie dla rządu wyraźnie spadło. Wielu Kanadyjczyków zobaczyło w kierowcach siebie. Ludzi zmęczonych tym, że władza nie słucha ich potrzeb. W kolejnych miesiącach fala niezadowolenia tylko rosła. Strajki i demonstracje stały się odpowiedzią na drużyznę. Na wiosnę 2023 roku wybuchł jeden z największych strajków w historii Kanady. Ponad 150 tysięcy pracowników administracji publicznej przerwało pracę, domagając się podwyżek płac o co najmniej 13%, tłumacząc, że inflacja drastycznie obniżyła ich realne zarobki. Przez wiele dni urzędy były zamknięte, a strajkujący maszerowali pod parlamentem z hasłem chcemy godnie żyć. Jeszcze kilka lat temu o Kanadzie pisano w samych superlatywach, ale z czasem zaczęły pojawiać się ostre, krytyczne nagłówki.
Nawet w polskiej gazecie wyborczej pojawił się artykuł, który pisał wprost, To sześć. Kanada ma dość Justina Trudeau. On sam też to odczuwał coraz mocniej na własnej skórze. Podczas publicznych wystąpień był obrzucany kamykami, musiał odwoływać wiece, bo pojawiali się agresywni demonstranci i coraz częściej zamiast oklasków słyszał okrzyki, że ma odejść. W 2015 roku jego poparcie przekraczało 60%, a pod koniec rządów, w marcu tego roku, w jednym z badań tylko 16% obywateli powiedziało, że nadal mu ufa. Kanada zawsze była krajem, do którego się przyjeżdżało. Teraz obserwujemy coś odwrotnego. Coraz więcej ludzi z niej po prostu ucieka. W 2021 roku wyjechało ponad 85 tysięcy osób, w 2022 już prawie 94 tysiące, a z każdym kolejnym rokiem ta tendencja jest rosnąca. Co ciekawe, prawie połowa wyjeżdżających w ostatnim czasie pochodzi z Ontario, najbogatszej i najludniejszej prowincji Kanady.
Coraz częściej słychać też o naszych rodakach, którzy wracają z Kanady do Polski rozczarowani tym, co tam zastali. Wracający Polacy wprost mówili, że w Polsce, mimo wszystkich wad, które doskonale znamy, i tak żyje się normalniej. Takie historie Kanadyjczyków i imigrantów składają się na ten smutny obraz upadku marzenia o Kanadzie. Chociaż dziś Trudeau kojarzy się głównie z rozczarowaniem, kiedyś był symbolem nadziei. Gdy obejmował władzę obiecywał Sunny Ways, słoneczną drogę dla Kanady. Wprowadził zasiłki na dzieci, zalegalizował marianę i przyjął syryjskich uchodźców. Zyskiwał rozgłos jako młody, postępowy lider z wizją, ale potem zlekceważył np. ostrzeżenie o bańce na rynku mieszkań. Zamiast działać były konferencje i selfie. W pandemii rząd rozdawał zasiłki i dobrze, tylko że robili to absolutnie bez żadnego planu na przyszłość.
Dziś młode pokolenie płaci za to najwyższą cenę, nie mogąc sobie pozwolić nawet na wynajem kawalerki. Ogólnie w świecie zachodnim problem jest podobny. Koszty życia rosną, nierówności majątkowe się pogłębiają, ci co mieli domy, aktywa zyskali, ale reszta ma pod górkę. Jednak Kanada trafiła na szczególnie niekorzystny splot okoliczności. Bardzo wysoki przyrost ludności, bańka nieruchomości, która była pompowana od lat, i gospodarka oparta głównie na kredycie oraz konsumpcji. W rankingu krajów o najtrudniej dostępnych mieszkaniach Kanada jest wymieniana obecnie obok Australii, USA i Wielkiej Brytanii. Ciekawym przykładem jest Japonia, która od lat zmaga się z malejącą populacją. Dzięki aktywnemu budownictwu Tokio ma jedne z najbardziej przystępnych cen mieszkań wśród rozwiniętych metropolii. Tamtejsze prawo sprzyja budowie, a lokalne władze rzadko blokują nowe inwestycje. Dzięki temu podaż nadąża za popytem. a ceny pozostają stabilne. To pokazuje, że rozwiązania istnieją.
Problem leży w priorytetach władzy. A jak na tym tle wypada Polska? Wielu z Was pewnie już zdążyło napisać do tego momentu komentarz odnośnie naszej sytuacji w kraju. U nas ceny także poszybowały do góry i nie muszę tego nikomu mówić. Ale jest pewna różnica między nami a Kanadyjczykami. To smutne, ale Polacy zawsze wiedzieli, że muszą zaciskać pasa. Życie nigdy nie było tutaj tak dostatnie jak w Kanadzie, dlatego odczuwany zawód jest wciąż mniejszy. Natomiast Kanadyjczycy spadli z naprawdę wysokiego konia, stąd taka fala rozgoryczenia. Dla polskiego emigranta w Kanadzie może okazać się, że jeśli już żyć skromnie i walczyć z drożyzną, to lepiej u siebie, blisko rodziny niż w obcym kraju tysiące kilometrów od bliski.
Problem w Kanadzie nie jest chwilowy, to nie jest zwykłe spowolnienie, które samo się naprawi, tylko efekt lat zaniedbań. które teraz się na siebie nałożyły. Czy da się to odkręcić? Teoretycznie tak, ale w praktyce to będzie długi, trudny i bolesny proces. Eksperci są zgodni co do jednego cudów nie będzie. Tony Stillo z Oxford Economics oceniał, że przywrócenie mieszkalnictwa do stanu przystępności może zająć dekadę. Kanada wciąż ma kapitał, by się podnieść. Jest bogatym krajem z zasobami naturalnymi, ma dobrze wykształconych ludzi i w miarę silne instytucje. To z całą pewnością nie jest upadłe państwo, tylko państwo w kryzysie. Pytanie, czy będzie wola do wspólnego działania, czy raczej do wzajemnych oskarżeń, bo obecny poziom złości społecznej może bardzo utrudnić wprowadzenie potrzebnych, lecz niepopularnych reform.
Na razie jednak Kanada przeżywa swój najtrudniejszy moment od pokoleń, a my, my powinniśmy wyciągnąć z tego wnioski, zanim będzie za późno. Czy zastanawiałeś się kiedyś nad tym, kto tak naprawdę rządzi światem? Istnieje firma, która zarządza kapitałem przekraczającym 11 bilionów dolarów, ale najbardziej niepokojące jest to, skąd mają tak ogromne pieniądze. Kliknij w miniaturę widoczną na ekranie i zobacz teorie spiskowe, o których nie słyszałeś. To jest kanał bez cenzury, dzięki za oglądanie i do zobaczenia. .
By visiting or using our website, you agree that our website or the websites of our partners may use cookies to store information for the purpose of delivering better, faster, and more secure services, as well as for marketing purposes.