VIDEO TRANSCRIPTION
Donald Trump jako prezydent USA wywołał niepewność w Europie Zachodniej, szczególnie w relacjach z NATO i sojusznikami. Negocjacje z Japonią i Koreą Południową pokazały umiejętność dyplomatycznego rozwiązania konfliktów. Zmiany polityczne i gospodarcze w USA mogą wpłynąć na relacje z UE, co może przyspieszyć zmiany w Europie. Europa boryka się z własnymi problemami, a relokacja firm do USA może prowadzić do utraty miejsc pracy. W 2024 roku odnotowano spadek sprzedaży samochodów elektrycznych w UE, a inwestycje europejskich firm przesuwają się w kierunku USA. Stany Zjednoczone stały się liderem w przyciąganiu inwestycji zagranicznych, co spowodowało migrację kapitału i specjalistów z Europy. Unia Europejska stoi w obliczu rosnącego kryzysu, zwiększającego napięcia wewnętrzne i zewnętrzne.
Już 20 stycznia stery w Białym Domu oficjalnie obejmie Donald Trump. W powszechnej opinii polityk zdolny do nieobliczalnych posunięć, grożących fundamentom zachodniego świata. Za takowe uważa się NATO oraz pewnik, iż USA nie porzucą Europy, zwłaszcza gdy ta będzie w potrzebie. Tymczasem motto polityczne nowego prezydenta brzmi America First, a dla europejskich sojuszników ma prosty komunikat. Albo bierzecie odpowiedzialność za własne bezpieczeństwo i przyszłość na swoje barki i wszelkie związane z tym koszty, albo żadnego sojuszu już nie będzie. Tymczasem Europa, pogrążona w miriadzie problemów, ma niewiele argumentów, by kontrować ostrą grę Trumpa. Bowiem w czasie, gdy Chiny zachłannie przejmują kolejne gałęzie światowego przemysłu, a Ameryka przeciąga firmy i specjalistów, kraje Unii Europejskiej walczą z ucieczką kapitału, przedsiębiorstw i talentów. Mówiąc o kondycji Starego Kontynentu, dzwon na alarm bił na łamach naszego kanału już niejednokrotnie.
Dzisiaj postaramy się ten temat uporządkować i przy użyciu twardych danych zlokalizować sześć największych słabości Unii Europejskiej, gdzie ta ostatnia może być śmiertelna w skutkach. Zapraszam na raport lat dwudziestych. Indeksy giełdowe, złoto, bitcoin. Te i inne rynki osiągnęły w ostatnim czasie swoje historyczne maksima. Lub były nich bardzo blisko. Chcesz uczestniczyć w tych trendach, ale uważasz, że nie posiadasz wiedzy? W ofercie XTB, partnera naszego kanału, znajdziesz bezpłatny pakiet edukacyjny zawierający przeszło 220 godzin nagrań z ekspertami z kraju i zagranicy. Dowiedz się jak inwestować na giełdzie i wybierać spółki do portfela długoterminowego. lub poznaj praktyczne zastosowanie techniki Price Action i analizy wolumenu. Jeżeli dopiero zaczynasz, w XTB znajdziesz przeszło 12 godzin nagrań poświęconych podstawom inwestowania. Odbierz dostęp do pakietu edukacyjnego XTB i sprawdź zdobytą wiedzę na bezpłatnym koncie treningowym. Link znajdziesz w opisie.
Te proste komunikaty wciąż szokują elity polityczne w krajach Europy Zachodniej, liderów opinii i media. Przyjmuje się je z lękiem oraz niedowierzaniem. Ten stan ducha znakomicie opisał na łamach Financial Times Simon Cooper w opublikowanym tam eseju pt. Europe's Fear of the Outsider. Publicysta dziennika namawia czytelników, cytat, wyobraź sobie ludzi żyjących najwygodniejszym życiem na wyspie około 1800 roku. Nie mają wrogów. Nie muszą pracować długie godziny. Łagodne wody wokół nich są pełne ryb. Ale pewnego dnia pojawiają się gigantyczne statki przewożące wrogich obcych. Mają lepszą technologię, w tym magiczną broń strzelecką. Wyobraź sobie panikę wyspiarzy. Dzisiejsi Europejczycy są jak ci wyspiarze. Nagle silniejsze, nieprzyjazne siły zewnętrzne, zwłaszcza Rosja, Chiny i USA Donalda Trumpa, zagrażają ze wszystkich stron. Opisuje Cooper. W obliczu nowych zagrożeń Europejczycy czują się sparaliżowani, dodaje.
Trudno stwierdzić, że jest inaczej, jeśli idzie o odczuwane obecnie w Europie Zachodniej emocje. Jednak nowy lokator Białego Domu, choć jest nieszablonowym negocjatorem, takiego poprzednia kadencja udowodniła, że cały świat postrzega przez pryzmat robienia interesów. Gdy po drugiej stronie natrafia na osobę przyjmującą jego reguły gry i potrafiącą wyjść z interesującą ofertą, wówczas wzajemne relacje zaczynają się mocno ocieplać. Od samego początku swojej kampanii wyborczej w kwietniu 2014 roku Trump obok Chin ostro atakował Japonię. Na wstępie napisał w mediach społecznościowych, cytat, pozwalamy Japonii sprzedawać nam miliony samochodów bez płacenia podatku importowego i nie możemy zawrzeć z nią umowy handlowej. Nasz kraj ma duże kłopoty. Potem przypominał jak 20 lat wcześniej Japonia o mały włos nie stała się największym eksporterem świata, kosztem Stanów Zjednoczonych.
Obiecał także, że zmusi Tokio, aby słono zapłaciło za zagwarantowane korzyści ekonomiczne oraz militarną opiekę USA, trwającą od zakończenia II wojny światowej. Po wygranej Trumpa w 2016 roku w kraju kwitniącej wiśni zapanowała panika. Stany Zjednoczone były przecież głównym dostarczycielem bezpieczeństwa. Ten fakt stawał się szczególnie istotny w dobie coraz bardziej ekspansjonistycznej polityki Chin. Przy jednoczesnym słabnięciu Japonii z powodu. . . nieprzezwyciężalnego od lat marazmu gospodarczego oraz szybkiego starzenia się społeczeństwa. Wówczas premier Shinzo Abe przedsięwziął rozliczne działania, aby zapobiec spełnieniu gruźb. jakimi podczas kampanii wyborczej posługiwał się Trump. Głównymi celami Abe było utrzymanie sojuszu militarnego z USA oraz zapobieżenie wojnie celnej. Analizując jego działania, publicysta Gio Camata na łamach magazynu The Diplomat podkreślał, że Abe odniósł sukces w powstrzymywaniu najgorszych instynktów Trumpa, przekonując swojego odpowiednika, że dążenie do realizacji własnych interesów narodowych i poszanowanie interesów sojuszników nie są ze sobą sprzeczne.
Jednocześnie niezwykle zręcznie dostosował się do gustów swego partnera. Jako jeden z pierwszych odwiedził Trumpa zaraz po wyborze na prezydenta w jego prywatnej rezydencji, nie bacząc na niezadowolenie okazane przez urzędującego jeszcze Baracka Obama. Potem został namiętnym golfistą, gotowym spędzać całe godziny z Trumpem na polu golfowym. Objadał się z nim hamburgerami i schlepiał mu. Sugerował nawet, iż zadba o nominowanie nowego prezydenta do pokojowej nagrody Nobla. Powszechnie uważa się, że ofensywa uroku Abe'ego wobec Trumpa zadziałała, pisze Gio Kamata. Krajowi to jest amerykańscy komentatorzy i międzynarodowi przywódcy podzielają tę ocenę. Fakt, że Trump publicznie z czułością wspominał swój czas spędzony za Abe, w przeciwieństwie do niektórych światowych przywódców, którzy go złościli, jest pewnym dowodem na to, iż uważał Abe'ego za osobę godną zaufania, którą szanował, podkreśla Kamata.
W efekcie przez następne lata Biały Dom nie uczynił niczego, aby utrudnić japońskiemu przemysłowi motoryzacyjnemu dostęp do amerykańskiego rynku, który pozostawał dla niego kluczowy. A co więcej podpisano nowe umowy handlowe obniżające cła na żywność i produkty cyfrowe, obejmujące towary o wartości około 55 miliardów dolarów. Również więzy sojusznicze między Waszyngtonem a Tokio pozostały równie mocne co wcześniej. Nieco inaczej rozwinęły się relacje na linii Waszyngton-Seul. Rządzący Koreą Południową prezydent Moon Jae-in okazał się nie tak zręcznym graczem jak premier Abe. Zaś Trump wręcz obsesyjnie odnosił się do kwestii kosztów stacjonowania wojsk amerykańskich na Półwyspie Koreańskim. Mając świadomość, iż siły zbrojne USA są jedynym gwarantem bezpieczeństwa dla Seulu przed zagrożeniem ze strony Korei Północnej, wywierał presję, by prezydent Moon Jae-in zgodził się na aż pięciokrotne zwiększenie corocznego wkładu strony koreańskiej w partycypowaniu kosztów opieki militarnej USA.
To oznaczało podwyżkę z 924 milionów do 5 miliardów dolarów. Jednocześnie zmusił Seul do renegocjowania umowy o wolnym handlu, która weszła w życie w 2012 roku. Tak Trump próbował doprowadzić do zmniejszenia deficytu handlowego w relacjach z siódmym co do wielkości partnerem handlowym USA. Moon Jae-in bronił interesów swojego kraju, zaspokajając żądania Trumpa jedynie częściowo. Seul zaczął więc płacić więcej za obecność wojskową USA, ale nie aż 5 miliardów dolarów rocznie. I obecnie kwota ta wynosi blisko 1,5 miliarda dolarów. Zgodził się też m. in. dobrowolnie zmniejszyć eksport stali do USA o 30%. Przyjął kontyngent tzw. swobodnego importu z USA 50 tys. samochodów osobowych i furgonetek. zwolnionych z surowych norm technicznych i środowiskowych, jakie obowiązują w Korei Południowej. Wystarczy, aby spełniały normy ustanowione prawnie w USA.
Jednocześnie Moon Jae-in wziął na siebie rolę pośrednika w organizacji osobistego spotkania Trumpa z przywódcą Korei Północnej Kim Jong-unem. Ambicją prezydenta USA stało się bowiem zaprowadzenie trwałego pokoju na Półwyspie Koreańskim oraz doprowadzenie do rezygnacji przez komunistyczny reżim z posiadania broni jądrowej. Tak Trump chciał upiec co najmniej dwie pieczenie przy jednym ogniu. Zdjąć ze Stanów Zjednoczonych koszty gwarantowania pokoju w tym regionie Azji, a przy okazji zapewnić sobie nagrodę Nobla. Uchronowano nią dla zachęty, by zadbał o światowy pokój Baracka Obamę na początku jego prezydentury. To, że kolejny prezydent USA ma podobne marzenie i co więcej chciałby zostać nagrodzony za rzeczywiste osiągnięcia, dostrzegł obok premiera Abe także Moon Jae-in. W przemówieniu wygłoszonym 27 kwietnia 2018 roku w Blue House w Seulu, stojąc na mównicy obok przywódcy USA, prezydent Korei Południowej oświadczył wprost. To prezydent Trump powinien otrzymać nagrodę Nobla.
Musimy tylko przyjąć pokój. Słowa tegość z Ameryki przyjął z trudno skrywanym zadowoleniem. To, jak układały się relacje między Stanami Zjednoczonymi, a Japonią i Koreą Południową za czasów pierwszej kadencji Donalda Trumpa, przedstawiono tu nieprzypadkowo. Należy bowiem zauważyć, że oba państwa znajdowały się w sytuacji strategicznej być może jeszcze gorszej niż obecnie kraje europejskie. Ich rozwój gospodarczy ściśle uzależniony jest od dostępu do rynku wewnętrznego USA, gdzie eksportują swe kluczowe produkty. Stale też znajdują się pod presją swych agresywnych sąsiadów Chin i Korei Północnej dysponujących bronią jądrową. Zatem jedynie obecność militarna Stanów Zjednoczonych, dysponujących arsenałem zdolnym odstraszyć potencjalnych agresorów, gwarantuje im bezpieczną egzystencję i oddala perspektywę wybuchu wojny. Pomimo słabej pozycji negocjacyjnej udało się im utrzymywać ścisły sojusz z teoretycznie nieobliczalnym Trumpem. Wcześniej musiały jednak przejść przez fazę trudnych, generujących spory niepokój negocjacji.
Acz po wytrzymaniu presji oraz agresywnej retoryki ze strony Waszyngtonu, znaleziono płaszczyzny do kompromisów. Ponadto zawarte porozumienia wcale nie były dla Seulu czy Tokio nadmiernie obciążające. Biznesowe podejście Trumpa przynosiło mnóstwo szczegółowych zapisów w układach handlowych, gwarantującym firmom z USA lepszą pozycję i większe zyski. Nie oznaczało to jednak nadmiernych strat dla drugiej strony. Bardzo istotna okazała się też zdręczność oraz osobowość głównego negocjatora, czyli przywódcy państwa. W przypadku premiera Shinzo Abe nie dość, że wygaszono spory, zdające się grozić zerwaniem sojuszu, to wręcz został on zacieśniony. Dlatego też obiegowa opinia, iż nieprzewidywalność Donalda Trumpa i jego radykalne zwroty polityczne będą stanowić największe zagrożenie dla Unii Europejskiej, może okazać się chybiona. Po przełknięciu teatralnych gestów i radykalnych aktów słownych ze strony nowego prezydenta USA, droga do modyfikowania wzajemnych powiązań między USA a krajami wspólnoty europejskiej pozostanie otwarta.
Nastąpi wówczas swoista weryfikacja talentów politycznych poszczególnych przywódców państw Unii, z widocznym efektem końcowym w postaci ułożenia nowych relacji z Waszyngtonem. Najlepsi negocjatorzy nie tylko nie stracą, ale wręcz mogą wiele dla swego kraju zyskać, wzorem premiera Abe. Największe zagrożenie leży zupełnie gdzie indziej i jest nim kondycja Unii Europejskiej. Zmiany zachodzące właśnie w Stanach Zjednoczonych zaczynają bowiem działać niczym wielki akcelerator, przyspieszający to, co się dzieje w Europie. Przedterminowe wybory w Niemczech i pogłębiający się kryzys polityczny we Francji są jedynie pierwszymi tego symptomami. Tenże akcelerator przemian będzie oddziaływał niezależnie od stopnia ugodowości Trumpa wobec Starego Kontynentu. Coraz widoczniejsze staje się to, iż zacznie on wręcz. . . rozszarpywać szwy spajające budowaną od kilkudziesięciu lat w Europie wspólnotę. Aby zrozumieć na czym polega ten proces, po pierwsze należy wyobrazić sobie kolejne kostki domina, padające pod wpływem uderzenia sąsiednich.
Następnie dokładniej przyjrzeć się temu, co wprawia je w ruch. W tym zaś bardzo pomoże wyodrębnienie czegoś, czemu dla zachowania porządku nadamy nazwę obszarów słabości Unii Europejskiej. Na potrzeby tego materiału. . . wyodrębniono sześć. Ich przedstawienie da nam możliwość całościowego spojrzenia na obecną sytuację Unii Europejskiej, ułatwi jej ocenę i pomoże zrozumieć, czemu kolejne kostki domina padają, a szwy spajające Unię Europejską trzeszczą coraz mocniej. Zacznijmy zatem naszą podróż śladem słabości Unii Europejskiej. Tą samą drogą podążył już główny korespondent serwisu politico w Europie, mafio Karnicznik. Otarł się on dwa razy o nagrodę Pulitzera, relacjonując w 2008 roku upadek banku Lehman Brothers i ówczesny kryzys finansowy, a następnie w 2011 roku kryzys zadłużenia strefy euro. Wszystko wskazuje na to, iż zbliża się dla niego trzecia okazja, by powalczyć o to cenne wyróżnienie.
W tekście opublikowanym przez Politico przed świętami Bożego Narodzenia karnicznik relacjonuje amerykańskim odbiorcom. Cytat. Donald Trump za kilka tygodni ponownie obejmie Biały Dom. a gospodarka Europy znajduje się w coraz gorszej kondycji. Fundamentowi, na którym się ona opiera, grozi rozpad. Stagnacja, słabnąca konkurencyjność i nieprzewidywalność składają się na ponury obraz. W ocenie człowieka, który z bliska śledził dwa największe i najbardziej niebezpieczne kryzysy ekonomiczne, jakie dotknęły Zachód w XXI wieku, narastające napięcie między Waszyngtonem a Pekinem zwiastują trudne czasy dla gospodarek europejskich. Uderzają one bowiem w cały światowy handel. To spotęguje się wraz z rozpoczęciem rządów przez Trumpa, gdy ten zacznie używać ceł jako narzędzia szantażu, by wymuszać korzystne dla USA umowy handlowe, przy okazji chroniąc amerykański przemysł. Jeśli Trump spełni swoją groźbę nałożenia ceł wysokości do 20% na import z Europy, europejski przemysł odczuje cios.
Roczny eksport do USA z UE warty jest około 500 miliardów euro. Ameryka jest zatem zdecydowanie najważniejszym miejscem docelowym dla europejskich towarów, twierdzi karnicznik. Na to nałożą się żądania Trumpa, by kraje NATO zwiększały swe wydatki na obronność. Oznacza to, że kraje Europy, które już teraz zmagają się z rosnącymi deficytami w obliczu malejących wpływów z podatków, Staną w obliczu jeszcze większych wyzwań finansowych, co może wywołać nowe wstrząsy polityczne i społeczne, przewiduje Matthew Kalnicznik. Acz dodaje coś, co jest sednem problemu. Chociaż Unia koncentruje się na Trumpie i tym, co on może zrobić w przyszłości, jeśli chodzi o europejską gospodarkę, to nie jest on prawdziwym problemem. Gdyby Europa miała solidniejsze podstawy gospodarcze i była bardziej konkurencyjna w stosunku do Stanów Zjednoczonych, Trump miałby niewielki wpływ na kontynent, zauważa publicysta.
Europa owe solidne podstawy traci w błyskawicznym tempie. Skupmy się więc na pierwszym ze wspomnianych obszarów słabości, a mianowicie na uciekaniu najbardziej wartościowych firm z Europy i coraz słabszej kondycji tych, które jeszcze nie uciekły lub uciec nie mogą. Do niedawna europejskie firmy z branży zaawansowanych technologii w Stanach Zjednoczonych jedynie otwierały swe filie. Jednak z roku na rok nasila się zjawisko całkowitej relokacji. Założony w 2006 roku w Szwecji startup Spotify dał całemu pokoleniu młodych ludzi możliwość łatwego streamingu muzyki z internetu, dorabiając się 640 milionów użytkowników na całym świecie, dzięki czemu jego przychód generowany w 2023 roku wyniósł ponad 13 miliardów dolarów. Zarządzona przez Daniela Eka spółka już od kilku lat sukcesywnie wyprowadza swoją działalność operacyjną do USA. Strategia ta zaczęła przynosić w tym roku oczekiwane rezultaty.
Kapitalizacja rynkowa Spotify dobiła do poziomu 94,5 miliardów dolarów, a kurs akcji bije kolejne rekordy. Podobnie Amerykę chwali sobie startup Sword Health, założony w 2015 roku w Portugalii przez Virgilio Bento i Marcio Calunasa. Firma w nowatorski sposób łącząca AI z prowadzeniem fizjoterapii po przeniesieniu swojej siedziby do Stanów Zjednoczonych pozyskała 130 milionów dolarów dofinansowania i obecnie prężnie się rozwija. Świadczy o tym jej rynkowa wycena w okolicach 3 miliardów dolarów. Takie przykłady można mnożyć, jak wynika z ankiety przeprowadzonej przez Niemiecką Izbę Przemysłowo-Handlową. W 2024 roku w firmach przemysłowych zatrudniających powyżej 500 pracowników, z ogólnej ich liczby wynoszącej ponad 3000, około 37% planuje ograniczenie lub likwidację produkcji w Niemczech i relokowanie jej za granicę. Rok wcześniej wartość ta wynosiła 31%. Jak taki proces wygląda w praktyce prześledzić można na niemieckiej firmie Meierburger, największym do niedawna producencie ogniw słonecznych w Europie.
W połowie 2023 roku szefostwo firmy w liście do ministra finansów Christiana Linnera zagroziło budową kolejnej fabryki nie w Niemczech, ale w USA. Ostrzegając, iż za sprawą pakietu ustaw przygotowanych przez administrację Joe Bidena Inflation Reduction Act może liczyć z Atlantykiem na bardzo sowite subsydia. Rząd landowy Saksonii i federalny wyraziły swoje zrozumienie i na tym się skończyło. W odpowiedzi firma wydała komunikat, iż zainwestuje w USA, ale uspokoiła, iż jej zakłady w Saksonii-Anhalt i Saksonii nie są zagrożone likwidacją. Po czym w marcu 2024 roku Mayer Burger poinformowało o zamknięciu swych zakładów we Freibergu. i zwolnieniu około 400 pracowników. Jako powód podano niemożność konkurowania z tanimi ogniwami słonecznymi sprzedawanymi na terenie Unii przez chińskich producentów.
Jednocześnie firma, która w pierwszym półroczu odnotowała stratę w wysokości 365 milionów dolarów, próbowała desperacko uruchomić do końca 2024 roku produkcję w dwóch nowych zakładach zlokalizowanych w Goodyear w Arizonie oraz Colorado Springs w Colorado. Co jednak okazywało się nie takie proste. Cytat. Robimy wszystko co w naszej mocy, aby wzmocnić firmę i ustanowić ją jako niezawodnego dostawcę premium w USA. Napisał zarząd Mayer Burger w specjalnym liście skierowanym do zaniepokojonych akcjonariuszy. Uspokajano ich informacją, że przedsiębiorstwo korzysta ze wsparcia gwarantowanego przez Inflation Reduction Act. Komunikowano, umowy pożyczkowe są obecnie negocjowane. Jeśli Mayer Burger przeżywa turbulencję i złapie drugi oddech dzięki relokacji produkcji do USA, Wówczas rząd Niemiec powinien się spodziewać dokończenia procesu likwidacji i wytwarzania ogniw fotowoltaicznych na terenie ojczystego kraju.
Coś, co miało być jedną z kluczowych branż przemysłowych w założeniach Europejskiego Zielonego Ładu, która generowałaby zyski i miejsca pracy, kończy na Starym Kontynencie swą egzystencją. Aby przetrwać, musi przenieść się do Stanów Zjednoczonych, gdzie wygeneruje spodziewane zyski i miejsca pracy oraz uiści podatki. Natomiast mieszkańcom Europy pozostawi opustoszałe budynki fabryczne. i możliwość zakupu paneli fotowoltaicznych made in USA, jeśli nie zechcą kupić tych made in China. Chcąc sobie uświadomić, jak szybko może przebiec proces relokacji firm, przede wszystkim tych z branży przemysłowej, z Europy do Stanów Zjednoczonych lub państwa środka, dobrze zajrzeć do raportu pt. Revitalizing American Manufacturing. Przygotowała go Narodowa Rada Ekonomiczna dla Białego Domu, a został udostępniony w październiku 2016 roku. Wprawdzie dokument nie dotyczy Europy, jednak daje pojęcie, jak szybko we współczesnym świecie może przebiegać relokowanie kluczowych gałęzi przemysłu. gdy nastąpi ku temu sprzyjający splot okoliczności.
W raporcie można przeczytać, że kryzys egzystencjalny sektora wytwórczego w USA rozpoczął się w 2001 roku, po czym do roku 2009 z 17 milionów miejsc pracy w sektorze wytwórczym zniknęło blisko 6 milionów. Jak raportowała Białemu Domowi Agencja, był to wyższy odsetek utraconych miejsc pracy niż w czasie wielkiego kryzysu lat 20. i 30. W tym okresie zamknięto dziesiątki tysięcy fabryk. w tym 40% naszych największych fabryk zatrudniających ponad 1000 pracowników. Pod koniec wielkiej recesji fabryki stały puste, a większość naszych mocy produkcyjnych była niewykorzystana, a wskaźnik pustostanów wzrósł niemal dwukrotnie z 5% w 2000 roku do prawie 10% w 2009. Raport Revitalizing American Manufacturing uświadamia kilka rzeczy. Niecałe 8 lat USA utraciły prawie połowę kluczowych zakładów produkcyjnych. Nim rząd zdobył się na jakąkolwiek reakcję, większość z tych mocy wytwórczych amerykańscy inwestorzy relokowali do Chin, budując ich potęgę.
Zmiana wpędziła w nędzę co najmniej kilkanaście milionów Amerykanów, dotąd mogących się uważać za klasę średnią. Narodził się pas rdzy. Aż wreszcie radykalizowanie się nastrojów społecznych wyniosło do władzy Donalda Trumpa oraz wymusiło ostry skręt w prawo całej partii republikańskiej. Jeśli spojrzymy na Unię Europejską, analogiczny proces może przebiec nawet szybciej i głębiej, po czym otrzymamy wrzący pas rdzy, ciągnący się od północnej Francji i północnych Włoch przez Niemcy aż po Polskę. Na poparcie tej tezy można przytoczyć stan przemysłu samochodowego na Starym Kontynencie. Największy producent aut w Europie, koncern Volkswagen, po tym jak ogłosił plan zamknięcia co najmniej trzech fabryk w Niemczech, likwidacji kilkudziesięciu tysięcy miejsc pracy i obniżki płac o 10%, Zmaga się z protestami związków zawodowych. Jego zarząd wprost żąda pomocy publicznej, grożąc relokacją produkcji do Chin.
Zawarte pod koniec roku porozumienie mówi, iż wszystkie zakłady produkcyjne zostaną utrzymane. Ale moce produkcyjne w Niemczech zostaną zmniejszone o około 734 tysiące pojazdów. Redukcja zatrudnienia wyniesie 35 tysięcy etatów. Ponadto produkcja modeli Golf i Golf Variant zostanie przeniesiona do Puebla w Meksyku. Inne koncerny związane z branżą motoryzacyjną jak Ford, Continental i Bosch ogłosiły niedawno, że będą w Europie redukowały miejsca pracy na dużą skalę. W coraz gorszej kondycji znajduje się koncern Stellantis, utworzony w 2021 roku za sprawą fuzji Fiat Chrysler i grup PSA. Francusko-Włosko-Amerykańska korporacja już w pierwszej połowie 2024 roku odnotowała spadek zysków netto o 48%, zaś perspektywy na kolejne miesiące okazują się. . . jeszcze gorsze. Dzieje się tak, choć jeśli chodzi o europejski rynek samochodowy, to w ujęciu wieloletnim można mówić raczej o stagnacji niż o jego załamaniu.
Dopiero w drugiej połowie 2024 roku odnotowano gwałtowne spadki sprzedaży przez kolejne miesiące z rzędu. W listopadzie liderem spadków sprzedaży była Francja, gdzie liczba nowo zarejestrowanych aut zmalała o blisko 13% w odniesieniu do tego samego miesiąca w roku 2023. Drugie miejsce na podium zajęły Włochy z wynikiem minus blisko 11%. Nic już też nie wskazuje na to, żeby szybki sukces miał przynieść projekt zastąpienia samochodów z napędem spalinowym autami elektrycznymi. Wraz z redukcją rządowych programów subwencyjnych następuje w Unii gremialny odwrót od elektryków. Liczba rejestracji samochodów zasilanych jedynie bateriami spadła blisko o 10% w listopadzie w porównaniu z poprzednim miesiącem. Sprawa najgorzej wygląda w największych krajach Unii. W Niemczech spadek wyniósł blisko 22%, a we Francji aż 24%. W ujęciu rok do roku sprzedaż aut elektrycznych spadła o ponad 5%.
Ma to ważne znaczenie, ponieważ już za 10 lat powinien wejść w życie na terenie Unii zakaz rejestracji nowych samochodów osobowych i dostawczych napędzanych silnikiem generującym emisję CO2. Tymczasem wśród rocznie sprzedawanych nowych aut liczba elektryków dopiero dobiła do wysokości 15%. A co więcej zapowiada się, iż ten udział może maleć. To stawia koncerny motoryzacyjne przed perspektywą, iż dotąd wielki i bogaty europejski rynek z roku na rok może się kurczyć. aż docelowo skurczy się kilkukrotnie. Jeśli jedynie umiarkowane spadki sprzedaży generują takie perturbacje jak obecnie, to oznacza, że tsunami dopiero nadciąga. I może one zmieść z powierzchni ziemi większość koncernów motoryzacyjnych na Starym Kontynencie. Tym bardziej, że zaczynają one ponosić coraz poleśniejsze porażki na wydawałoby się najbardziej przyszłościowym rynku, jakim stały się Chiny.
Przed pandemią aż 25% nowych aut, które znajdowały kupców w państwie środka, było produkowanych przez niemieckie koncerny. Po pandemii już tylko 15%, zaś rok 2024 to już nie spadki, lecz po prostu rzeź. W ujęciu rok do roku sprzedaż samochodów marki Volkswagen spadła w trzecim kwartale 2024 roku o 15%, a BMW aż o 30%. Trzyma się jeszcze Mercedes z 13% spadkiem, ale jego zarząd ujawnił, iż co do zysków czerpanych z chińskiego rynku, to spadły one o połowę. Klienci w państwie środka gremialnie odwrócili się od. . . niemieckich marek, preferując auta rodzimej produkcji. A co więcej, przede wszystkim elektryczne i hybrydowe. Miesięczna sprzedaż tego typu pojazdów w Chinach osiąga wysokość nawet miliona egzemplarzy. Tymczasem duma niemieckiej motoryzacji, elektryczny Mercedes EQE, pomimo obniżki ceny nie znalazł w październiku 2024 roku w Chinach ani jednego nabywcy.
Jeśli teraz Donald Trump sięgnie pod sła i użyje ich wobec europejskiego przemysłu motoryzacyjnego, Wówczas nad całą niemiecką gospodarką i nie tylko zawiśnie groźba katastrofy. Nic dziwnego, że przewodnicząca Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen ogłosiła w styczniu, że rozpocznie dialog z całą branżą motoryzacyjną, związkami zawodowymi i stowarzyszeniami przemysłowymi, aby wypracować plany na przyszłość. Tą zapowiedź 19 grudnia dziennik Bild opatrzył końśliwym komentarzem. Brzmiał on, teraz gdy rośnie presja konkurencyjna ze strony USA i Chin, wynalazczyni Zielonego Ładu, żegna się ze swoją niezmienną mantrą klimatyczną i traktuje kryzys samochodowy jako najwyższy priorytet. Nagły zwrot w polityce szefowej Komisji Europejskiej jest jak najbardziej racjonalny. Przypomnijmy tu, co już 15 lipca 2023 roku Gabor Steingart pisał o nałamach magazynu Focus. Cytat. Upadnie niemiecki przemysł samochodowy, upadną Niemcy, przynajmniej Niemcy, jakie znamy do tej pory. Jednak ta fatalistyczna prognoza dotyczy nie tylko Niemiec.
Branża motoryzacyjna jest kluczowa w Unii dla gospodarek Czech, Słowacji i Węgier. Spore znaczenie posiada dla Polski i Hiszpanii. I jest jeszcze coś, co uwypuklił Matthew Karnicznik na łamach Politico. Mianowicie, mały sekret europejskich wydatków na badania i rozwój polega na tym, że połowa z nich pochodzi z Niemiec, a większość tych inwestycji trafia do jednego sektora motoryzacyjnego. Po czym autor uściśla, iż w 2003 roku największymi inwestorami korporacyjnymi w badania i rozwój w Unii byli Mercedes, Volkswagen i Siemens, niemiecki gigant inżynieryjny. W 2022 roku byli to Mercedes, Volkswagen i Bosch, niemiecki producent części samochodowych. I tak oto przez ostatnich 20 lat nie nastąpił przepływ głównych środków na badania rozwojowe w takie sektory jak np. smartfony, układy scalone czy sztuczna inteligencja.
Zatem zasoby finansowe krajów Unii i europejskich korporacji inwestowane w rozwój kierowano przez lata do branży, która właśnie dramatycznie traci udziały w światowym rynku, na rzecz koncernów z Chin, ale też USA i Japonii. Karnicznik podsumowuje tę sytuację klasycznym powiedzeniem inwestorów o wkładaniu wszystkich jajek do jednego koszyka. Zapaść branży motoryzacyjnej przewraca też kolejne kostki domina. W Niemczech i Francji w ostatnich latach narodziły się ambitne plany odbicia zdominowanego przez Chińczyków. . . rynku urządzeń do przechowywania energii. W dłuższej perspektywie branża ta wydaje się strategicznie ważniejsza niż utrzymywanych przy życiu w ostatnich w Europie producentów ogniw słonecznych i turbin wiatrowych, również sukcesywnie eliminowanych przez chińską konkurencję. Wielkie magazyny energii są bardzo pożądanymi elementami do stabilizowania systemów energetycznych opartych na ozach. W przypadku rozwoju elektromobilności to przecież baterie stanowią kluczowy składnik każdego pojazdu.
Szybki rozwój AI również wymaga zabezpieczeń w postaci magazynów prądu. Zatem w Niemczech i Francji narodziło się sporo ambitnych planów inwestycyjnych, mających prowadzić do powstania w Europie Zachodniej gigafabryk gwarantujących rodzimą produkcję urządzeń do magazynowania energii. Ale krach na rynku aut elektrycznych w Unii zaowocował gwałtownym spadkiem zapotrzebowania na baterie. Popyt na te montowane w pojazdach spadł w Niemczech o 69%, we Włoszech o 40%, a we Francji zaś o 1 trzecią. W efekcie firma Automotive Sales Company, której udziałowcami są Stellantis, Mercedes-Benz oraz spółka zależna Total Energies, wstrzymała budowę dwóch z trzech planowanych gigafabryk, choć pozyskano 4,4 miliarda euro na sfinansowanie tej inwestycji. Nie powstanie więc gigafabryka w Kaiserslautern oraz we włoskim Termoli. Dzięki wsparciu francuskiego rządu jedynie zakłady w Billy-Berklau zdołano wcześniej ukończyć i uruchomiono w nich produkcję.
W ten trend wpisała się też największa nadzieja Unii na stawienie czoła Chińczykom. Szwedzka firma Northvolt jako jedyna w Europie opracowała własny projekt baterii sodowo-jonowych, dających szansę budowania tanich magazynów energii na wielką skalę. Dzięki temu firma pozyskała pożyczki i dotacje m. in. od Europejskiego Banku Inwestycyjnego na imponującą sumę 15 miliardów dolarów. Szybko więc powstały dwie fabryki baterii w Szwecji oraz jedna w Polsce, w Gdańsku. Norv Volt rozpoczął też inwestycje w Niemczech, USA i Kanadzie. Tymczasem najpierw latem 2024 roku BMW anulowało zamówienie warte 2 miliardy euro. Po czym we wrześniu prezes zarządu Peter Carlson ujawnił, że roczny przychód szwedzkiej firmy wyniósł marne 128 milionów dolarów. To oznaczało straty w wysokości 1,2 miliarda dolarów. W dobie zapaści sprzedaży autoelektrycznych w Unii baterie europejskiego przedsiębiorstwa nie dają sobie rady konkurencji z chińskimi.
Ratując się przed konsekwencjami utraty płynności finansowej, Norvold 21 listopada 2024 roku złożył w sądzie w USA wniosek o ochronę przed wierzycielami. Daje mu on ostatnią szansę na restrukturyzację olbrzymiego zadłużenia. Wedle doniesień agencji Reuters 20 grudnia, prawnik firmy Northvolt przekazał podczas rozprawy sądowej w Houston, że firma zwróciła się do ponad 100 potencjalnych pożyczkodawców i inwestorów w poszukiwaniu nowego finansowania, które umożliwiłyby Northvolt dokończenie restrukturyzacji. Tymczasem na samym jej początku zamknięto już fabrykę w Gdańsku. Northvolt źle zdiagnozował sytuację. Myśleli, że teraz będzie duży niedobór baterii, ponieważ nikt nie będzie w stanie skalować, aby sprostać popytowi. Zamiast tego Chiny zwiększyły produkcję do pięciu razy w stosunku do prognozy Northvolt. Tak tłumaczy klęskę Szwedów dyrektor strategiczny Trace Intercept Michael Bernard. Dodając, iż baterie jakie oferował Northvolt były zbyt drogie, a firma nie wykonała żadnych starań dla obniżenia kosztów produkcji.
W obecnej sytuacji największe szanse na przetrwanie ma wydzielona spółka zależna Northvolt North America. która już wcześniej przeszła na oddzielne finansowanie i nie podlega postępowaniu upadłościowemu. Może więc spokojnie dokończyć budowę gigafabryki baterii w Quebeku w Kanadzie. A zatem nie ulega wątpliwości, że najwartościowsze firmy coraz trudniej znoszą europejski grunt, do tego stopnia, że wolą wykonać skomplikowany, kosztowny i bolesny proces relokacji na bardziej podatny grunt, najczęściej amerykański. To uderza w najważniejsze sektory gospodarek krajów Unii. Jednak tej migracji towarzyszy także druga i zarazem druga słabość Unii. To jest masowy odpływ kapitału z Europy do Stanów Zjednoczonych. W tekście opublikowanym przez Le Figaro 29 października pod wielomówiącym tytułem Stany Zjednoczone nowym Eldorado francuskich firm, przeczytać można, że Stany Zjednoczone nigdy nie były tak atrakcyjne dla francuskich firm. Wendel, Lactalis, Amundi, Saint-Gobain, Sanofi, Thales.
Lista francuskich okrętów flagowych, które ostatnio zaatakowały amerykańskie spółki, stale rośnie. Od początku roku wydali 14 miliardów dolarów na osiedlenie się lub wzmocnienie swojej pozycji w kraju wujka sam. Zajmująca się dziennikarstwem ekonomicznym Daniel Guinault przytacza w swoim artykule w La Figaro dane, z których wynika, iż francuskie firmy od trzech lat inwestują coraz więcej w USA. Przy czym w 2024 roku zainwestowały tam aż o 50% więcej niż rok wcześniej. Przedsiębiorstwo te są nadal w dobrej kondycji i jeszcze nie planują relokacji za Atlantyk. Jednakże to, co zarabiają m. in. w Europie, już nie lokują w inwestycjach na Starym Kontynencie, tylko w USA. Francuzi nie są jakimiś wyjątkami. Bezpośrednie inwestycje zagraniczne w Stanach Zjednoczonych w 2023 roku wniosły łącznie 290 miliardów dolarów.
To oznaczało, iż USA były najpopularniejszym miejscem docelowym lokowania biz i zgarnęły około 26%. . . całej puli inwestycyjnej świata. Po czym przyszedł pierwszy kwartał 2024 roku, w którym odnotowano, że do Stanów Zjednoczonych napłynęły biz o wartości 76 miliardów dolarów, a zatem o 31% więcej niż w analogicznym okresie rok wcześniej. Jeszcze niedawno stary kontynent wydawał się miejscem atrakcyjniejszym do inwestowania niż USA. Kraje Unii 20 lat temu przyciągały 33% bezpośrednich inwestycji zagranicznych w skali globu. Teraz prymat wiedzie USA. Proces ten w 2023 roku postanowiła obserwować Komisja Europejska. Dzięki temu powstał próbujący go opisać raport, opublikowany w styczniu 2024 roku.
Napisano nim, że w okresie od 2013 do 2022 roku miało miejsce blisko 13 tysięcy transakcji fuzji i przejęć dokonywanych przez przedsiębiorstwa z Unii w państwach trzecich, co odpowiadało około 1,4 biliona euro oraz 26 tysięcy transakcji inwestycyjnych kapitału podwyższonego ryzyka o łącznej wartości 408 milionów euro. W przypadku obu kategorii dwoma głównymi kierunkami wychodzącymi były Stany Zjednoczone i Wielka Brytania, które stanowiły co najmniej połowę transakcji i około 70% kapitału. Zważywszy na rozmiary gospodarki Wielkiej Brytanii, można założyć, iż grubo ponad 50% kapitału wędrowało do USA. Tyle tylko, że komisja przebadała czas sprzed gwałtownego przyspieszenia, jakie nastąpiło w roku 2023. Jakie są no gigantyczne pokazują nie tylko dane francuskich firm. Widać to też na rynkach finansowych. Siła przyciągania Ameryki na globalnym rynku długu oraz giełdowym jest większa niż kiedykolwiek.
Do tej pory w 2024 roku cudzoziemcy wlewali kapitał w amerykański dług w rocznym tempie 1 biliona dolarów, co stanowi prawie dwukrotność przepływów do strefy euro. Wyliczał 2 grudnia 2024 roku na łamach Financial Times prezes Rockefeller International Ruhir Sharma. Przynosi to gigantyczny napływ kapitału do Stanów Zjednoczonych. Przyciągnęły one wedle Ruhira Sharmy w 2024 roku z globalnego rynku ponad 70% wszelkich inwestycji prywatnych o wartości 13 bilionów dolarów, obejmujących bizy, zakupy papierów wartościowych oraz udzielone kredyty. Pieniądze te trafiają na Wall Street lub Nasdaq i wprost się z nich wylewają. Doszło do tego, że kapitalizacja rynkowa akcji notowanych na giełdzie w Nowym Jorku zbliżyła się do poziomu 62 bilionów dolarów i wynosi ponad dwukrotnie więcej niż nominalna wielkość gospodarki USA. W wyniku tego procesu USA to dziś prawie 70% wiodącego światowego indeksu giełdowego, w porównaniu z 30% w latach 80.
W tej chwili na świecie w rankingu giełd są dwie amerykańskie, a po nich długo, bardzo długo nic. A skoro kapitał uciekł z Unii do Nowego Jorku, to coraz więcej największych europejskich spółek wycofuje się z giełd na Starym Kontynencie i wchodzi na parkiet giełdowy w Stanach Zjednoczonych. Tak uczyniły m. in. niemiecka firma chemiczna Linde, irlandzki producent materiałów budowlanych CRH, czy włoska firma maszynowa CNH Industrial. Skoro w USA jest kapitał, to tam przenoszą swe notowania najlepsze z europejskich firm. Zatem za nimi podąży jeszcze więcej inwestorów i kapitału z Europy. I koło się zamyka. Jak na razie Komisja Europejska zdecydowała po konsultacjach z państwami członkowskimi, że do lata 2025 roku nastąpi ocena ryzyka, jaki ten proces generuje dla Unii oraz opracowane zostaną środki zaradcze w odniesieniu do inwestycji wychodzących.
Wygląda na to, że jesteśmy świadkami samonapędzającego się procesu. Skoro kapitału coraz mocniej brakuje w Unii, tym trudniejsze stanie się jego pozyskiwanie dla przyszłościowych projektów. Zatem startupy pragnące się rozwijać nie będą miały wyboru, jak tylko przenieść się do Stanów Zjednoczonych. Tak zresztą już się dzieje. Wedle analizy opublikowanej przez Think Tank CEPA, Europa odnotowuje szybszy wzrost nowych startupów rok do roku w porównaniu do USA. Jednak coraz chętniej po kilku latach rozwoju wyprowadzają się one poza granice Unii. Ten stan rzeczy ma dość proste wytłumaczenie. Kraje członkowskie Unii i sama Unia gwarantują łatwo dostępny kapitał na ich założenie i początkowy rozwój. Jedynie w pierwszym kwartale 2024 roku europejskie startupy otrzymały 13,7 miliardów dolarów subsydiów, ale potem zderzają się one ze ścianą, gdy wciąż nie generują zysków.
Wówczas, aby rozwinąć się tak, by móc zacząć odnotować rosnący przychód i w końcu zyski, potrzebują o wiele większych zastrzyków kapitałowych. Na to zaś w Europie przestają liczyć. Choć Europa generuje powódź startupów, firmy amerykańskie mają o 40% większe prawdopodobieństwo zabezpieczenia finansowania venture capital w ciągu pierwszych pięciu lat istnienia, podkreślono w raporcie CEPA. Dlatego OpenAI, kierowany przez sama Altmana, narodził się i odniósł sukces w USA, a nic analogicznego nie zdarzyło się na starym kontynencie. Bez problemu w kolejnych etapach rozwoju startup ten pozyskał bowiem 21,9 miliardów dolarów. zaś głównymi dawcami funduszy były prywatne firmy technologiczne i inwestycyjne, m. in. Microsoft, Thrive Capital, Sequoia Capital czy K2 Global. Trudno się więc zdziwić ucieczce startupów zajmujących się najbardziej zaawansowanymi technologiami z Europy. Proces ten trwał tak naprawdę już od lat, systematycznie przyspieszając.
Ale dopiero po sławnym raporcie Mario Dragiego uderzono na alarm. Napisano w nim m. in. , że w Unii Europejskiej nie ma ani jednej spółki z kapitalizacją przewyższającą 100 miliardów euro, która powstała od zera w ostatnich 50 latach. Tymczasem wszystkich sześć amerykańskich firm z kapitalizacją powyżej 1 biliona euro powstało w tym okresie. A co więcej, kształtują one współczesny świat, bo chodzi o Apple, Microsoft, Nvidia, Amazon, Alphabet. i metę. Narodziły się one w połowie lat 90. A dziś, zestawiając ich wielkość z największymi korporacjami Starego Kontynentu, prezentują się niczym rekiny naprzeciwko płotek. A więc skoro i firmy i kapita uciekają za Atlantyk, za nimi podążają także ludzie. I co więcej, są to najlepsi specjaliści. Drenaż mózgów to trzeci obszar słabości Unii Europejskiej.
Trafnie zdefiniowano go w analizie opublikowanej pod koniec sierpnia 2024 roku przez platformę internetową Modern Diplomacy. Odnosząc się do masowego eksodusu startupów z Europy do USA zauważono, iż Dolina Krzemowa i inne części kraju stają się głównymi biurami dla fachowców opuszczających Unię. Szybkie tempo drenażu mózgów i relokacji obiecujących młodych firm oraz specjalistów nie może nie wpłynąć na przyszłe zyski zjednoczonego rynku kapitałowego w Europie. Jak na ironię losu również i na tym polu kraje Unii biorą na siebie finansowanie sukcesów gospodarczych Stanów Zjednoczonych. Bowiem wydatki sektora instytucji rządowych i samorządowych w Unii na całościowo pojętą edukację wynoszą około 750 miliardów euro, co stanowi blisko 5% PKB wspólnoty. Może jakość tejże edukacji nie jest już tak znakomita jak 2-3 dekady temu, lecz nadal znajduje się ona na bardzo wysokim poziomie.
A poza tym w odwrotności do USA na szczeblu szkół wyższych jest już w zasadzie darmowa. Po czym najzdolniejsi, najlepiej wyedukowani ludzie emigrują za Atlantyk. To jak przekłada się ten proces na rozwój ekonomiczny, dobrze ukazuje statystyka liczby nowych patentów rejestrowanych w USA. W ostatniej dekadzie ponad 22% z nich zostało zgłoszonych przez emigrantów, którzy przenieśli się do Stanów Zjednoczonych znajdując pracę w branży technologicznej lub na wyższych uczelniach. W Unii Europejskiej było zaledwie 3% takich patentów. Co ciekawe, z tej puli nowych, innowacyjnych patentów zgłoszonych przez emigrantów, aż 62% była dziełem migrantów ze Starego Kontynentu. Stworzona przez nich własność intelektualna okazuje się też bramą do sukcesu materialnego. Gdy spojrzy się na tworzoną każdego roku listę 500 największych amerykańskich firm Fortune 500, to okazuje się, iż obecnie 44% znajdujących się na niej przedsiębiorstw założyli imigranci lub ich dzieci.
Oferowane możliwości oraz możliwe dochody. Już tylko to wystarcza, aby Stany Zjednoczone przyciągały niczym magnes najbardziej poszukiwanych specjalistów ze Starego Kontynentu. Weźmy dla przykładu tak potrzebnych w nowoczesnej gospodarce inżynierów oprogramowania. Wedle informacji dostarczanych przez użytkowników platformy internetowej Glassdoor, gromadzącej dane o pracodawcach, przeciętne wynagrodzenie inżyniera oprogramowania w USA było w 2023 roku średnio o 1 trzecią wyższe niż w krajach Unii Europejskiej. Ta różnica ma się tylko pogłębiać. W 2024 roku średnia roczna pensja inżyniera oprogramowania w USA wyniosła tysięcy dolarów. W najlepiej płacącym kraju Unii, Danii, niecałe 64 tysiące dolarów. W Niemczech ledwie 52, we Francji 44. Przy czym w San Jose, w Dolinie Krzemowej, u fachowiec mógł zarobić. . . 167 tysięcy dolarów rocznie, zaś gdy wybierze Nowy Jork 133.
Jeśli więc jakiś przedstawiciel wspomnianej grupy zawodowej jest znakomitym inżynierem oprogramowania i decyduje się na wyjazd za Atlantyk, może wówczas liczyć de facto na zarobki 2 lub nawet 3 razy wyższe niż na starym kontynencie. Podobno prawidłowość dotyczy innych grup zawodowych, najistotniejszych dla kluczowych obecnie branż. Relokacja przemysłu z Europy do USA, oraz idący z tym w parze napływ inwestycji i kapitału generują taką dysproporcję płacową. To z kolei przyspiesza drenaż mózgów z krajów Starego Kontynentu. Te trzy rodzaje ucieczki firm, kapitału oraz ludzi pozostawiają Europę wrażliwą, co szczególnie próbują wykorzystywać zdeterminowani Chińczycy. Bezradność wobec chińskiej ekspansji gospodarczej to czwarty obszar słabości Unii. Temu zagadnieniu poświęcony był w całości materiał jak Chiny biją Europę w jej własnej zielonej grze. Opowiadał on jak kluczowe dla planów europejskiego zielonego ładu koła zamachowe gospodarki. Produkcje baterii, turbin wiatrowych, ogniw fotowoltaicznych, samochodów elektrycznych, etc.
zdominowało państwa środka. przy okazji eliminując europejskich producentów. Dalszym etapem tego procesu może być dążenie do zdominowania kolejnych branż, tak aby uczynić z Europy główny rynek zbytu dla chińskich produktów. Pekin z jednej strony już cierpi z powodu nadmiernej rozbudowy mocy produkcyjnych swego przemysłu, którego dobrostan uzależniony jest od eksportu. Z drugiej strony pojawił się nowy czynnik, jakim jest Trump. W artykule opublikowanym 18 listopada Financial Times ostrzegał, że jeśli Trump będzie dalej groził, wprowadzeniem 60% ceł na chiński eksport, Pekin prawdopodobnie będzie chciał go skierować do innych regionów, takich jak Unia. A ta z kolei będzie szukać środków mających na celu powstrzymanie powodzi. Tymczasem wspólnota zupełnie nie jest gotowa na zdecydowane stawianie oporu w takim stylu, w jakim Stany Zjednoczone zaczęły walczyć z chińskim eksportem.
Gdy administracja Bidena w połowie 2024 roku podniosła stawki celne na mocno subsydiowane chińskie samochody elektryczne do. . . 100%, dorzucając jeszcze 50% cła na baterie dla pojazdów. W Brukseli rozgorzał spór. Niemcy oraz Węgry starały się zablokować analogiczne posunięcie ze strony Unii Europejskiej, pragnąc, aby cła na wszystkie samochody elektryczne pozostały na poziomie standardowych ceł importowych Unii, czyli 10%. Dla rządów w Berlinie ważniejsza była troska o to, aby ewentualne działania odwetowe Pekinu nie uderzyły w interesy niemieckiego przemysłu samochodowego. coraz bardziej uzależnionego od chińskiego rynku. Również dla Wiktora Orbana bliższe relacje gospodarcze i polityczne z państwem środka okazywały się ważniejsze niż ekonomiczne bezpieczeństwo Unii. Wprawdzie koalicja dziesięciu państw z Francją i Polską na czele przeforsowała decyzję o nałożeniu taryf celnych, przegłosowując Niemcy i cztery mniejsze kraje, w tym Węgry.
Jednakże aż dwanaście państw wstrzymało się od głosu, nie mając odwagi otwarcie uderzyć w interesy Pekinu. Choć przyjęte taryfy celne są owocem kompromisu, Ich wysokość uzależniono od uznaniowej oceny Komisji Europejskiej. Czy dany koncern produkujący auta elektryczne w Chinach jest chiński i czy przestrzega zasad uczciwej konkurencji? Dlatego zagranicznych producentów jak Tesla obciążono dodatkowym cłem wysokości 7,8%. Po zsumowaniu z cłem importowym 17,8%. Auta chińskiej korporacji Geely uznano za uczciwy produkt. Firma wykupiła przecież szwedzkie Volvo. i potraktowano dodatkowym cłem wysokości dnie 18,8%. Natomiast państwowy koncern SAIK obłożono cłem wysokości 35,3%, co dawało w sumie 45,3%. Jednak nawet w tym ostatnim przypadku bariery celne są dwa razy niższe niż wprowadzone przez Stany Zjednoczone. Pekin odpowiedział szeregiem działań odwetowych, uderzając przede wszystkim w wyroby państw Unii, które zagłosowały za cłami.
Komunistyczne władze potrafią grać brutalnie, a w ich interesie jest osłabianie Unii i pogłębianie w niej podziałów, aby móc poszerzyć swój dostęp do wyjątkowo atrakcyjnego rynku zbytu i móc go de facto kolonizować, unikając jednocześnie przenoszenia na teren Unii zaawansowanej produkcji przemysłowej. Na zamkniętym spotkaniu na początku tego roku chińskie ministerstwo handlu ostrzegło krajowych producentów samochodów przed dokonywaniem dużych inwestycji w Europie. i doradziło im utworzenie linii produkcyjnych na kontynencie wyłącznie na potrzeby końcowego etapu montażu, donosił w połowie listopada Financial Times. Podziały wewnątrz Unii zatem są w interesie Pekinu, o czym świadczył choćby rozłam w głosowaniu. Rosnące sprzeczności interesów wewnątrz Unii, zwłaszcza między Niemcami a Francją, jej dwoma najsilniejszymi państwami, są w istocie piątym obszarem słabości Unii. Dwa państwa tworzące kręgosłup wspólnoty od samego jej początku przez dekady starały się działać solidarnie, osiągając kompromisy w najistotniejszych kwestiach.
A gdy to następowało, wówczas wspólna wola Berlina i Paryża stawała się decyzją obowiązującą w całej Unii. Jednak ekspansja ekonomiczna Chin i wyborcze zwycięstwo Donalda Trumpa narażają ten kręgosłup na coraz większe przeciążenia. Sukces gospodarczy Niemiec od dekad opiera się na ogromnym eksporcie, czyniącym z tego niewielkiego kraju w skali globu. . . trzeciego eksportera świata. Jeszcze do niedawna potrafiącego skutecznie konkurować z Chinami i Stanami Zjednoczonymi. Priorytetem Berlina pozostaje więc utrzymanie za wszelką cenę wolnego handlu oraz szukanie nowych rynków zbytu. Z kolei Francja pod rządami Emmanuela Macrona stara się najaktywniej w Unii prowadzić własną politykę przemysłową, chcąc uratować posiadane zdolności produkcyjne i znów je rozwijać. To zaś oznacza skłanianie się ku protekcjonizmowi i chronieniu rodzimych producentów.
W swym wystąpieniu w Sorbonie w kwietniu 2024 roku rezydent Francji mówił też o konieczności wspólnych inwestycji w Unii, w przemysł oraz odejściu od dotychczasowych zasad wolnej konkurencji. Roztaczając wizję stworzenia dzięki temu w Unii pięciu strategicznych sektorów gospodarczych, sztucznej inteligencji, komputerów kwantowych, przestrzeni kosmicznej, biotechnologii i nowych energii. Na czym ta pogłębiająca się sprzeczność polega w praktyce pokazał konflikt o umowę z Mercosur. Negocjowane od 25 lat porozumienie z krajami Ameryki Południowej nagle z dnia na dzień zostało sfinalizowane. Oto gdy w Paryżu upadł rząd Michel'a Berniera. i prezydent Macron był zajęty walką o zachowanie kontroli nad francuską sceną polityczną, przewodnicząca Komisji Europejskiej wykorzystała moment słabości głównego oponenta. Ursula von der Leyen, zaskakując 6 grudnia 2024 roku Paryż, ale też Warszawę i Rzym, wspólnie z przywódcami Argentyny, Brazylii, Paragwaju, Urugwaju i Boliwii, ogłosiła zawarcie porozumienia o utworzeniu strefy wolnego handlu.
Zamieszkała jej przez blisko 700 milionów ludzi. Dla zaprawionych w bojach niemieckich producentów i eksporterów to ogromna szansa na złapanie drugiego oddechu. Mercosur nie zawarł analogicznej umowy z Chinami, a zatem firmy z Unii miałyby ułatwioną sytuację, jeśli idzie o znajdowanie rynku zbytu. Poza tym Ameryka Południowa jest obszarem bogatym w lit i metale ziem rzadkich, czyli surowce niezbędne do transformacji energetycznej. Już tylko to wystarczy, aby zrozumieć determinację Berlina oraz szefowej Komisji Europejskiej. Ale jednocześnie to samoporozumienie jest. . . nie do przyjęcia dla Paryża. Wyraz temu dał prezydent Macron 12 grudnia 2024 roku podczas wspólnej konferencji prasowej z premierem Donaldem Tuskiem w Warszawie. Jak oświadczył, nie zgadzamy się na porozumienie w obecnym kształcie. Z pewnością nie poświęcimy naszego rolnictwa w imię merkantylizmu z ubiegłego wieku.
Francja, twierdząc, iż umowa Mercosur jest wiążąca jedynie dla Komisji Europejskiej, a nie państw członkowskich wspólnoty, może liczyć na poparcie Polski i kilku innych krajów Unii. Zapowiada się więc zaciekła batalia wokół jej ratyfikacji. Otwarcie na wolny handel z Ameryką Południową zwiastuje najwięcej korzyści dla gospodarki Niemiec. Natomiast w przypadku Francji oraz Polski korzyści te zdają się być widoczne, ale towarzyszą im też znaczne koszty w postaci olbrzymiego zagrożenia dla rodzimej produkcji rolnej. Temu zaś będzie nieuchronnie towarzyszył wybuch olbrzymich buntów producentów rolnych, zapewne na jeszcze większą skalę niż miało to miejsce na początku 2024 roku. Z racji pogarszającej się sytuacji gospodarczej na całym Starym Kontynencie do protestujących mogą zacząć dołączać inne grupy zawodowe i społeczne. Z drugiej strony prognozy gospodarcze dla Niemiec na rok 2025 wyglądają wręcz dramatycznie.
Pod koniec grudnia w rozmowie z agencją DPA dyrektor niemieckiego Instytutu Ekonomicznego Michel Hütter powiedział, w ciągu ostatnich 100 lat byliśmy świadkami wielu kryzysów, ale żaden z nich nie był tak złożony i nie miał tak wielu przyczyn. jak ten, w którym znajdujemy się obecnie. Zapowiada się więc, że rok 2025 będzie trzecim z rzędu dla Niemiec bez znaczącego wzrostu gospodarczego, za to z pogłębiającymi się trudnościami. Trudno się więc dziwić olbrzymiemu uporowi Berlina i Ursuli von der Leyen, by przeforsować w Unii porozumienie z Mercosur. Ale dodając inne sporne sprawy, jak choćby kwestię rozwijania energetyki jądrowej, co nadal stara się blokować Berlin, widocznym staje się, że pęknięcie między Francją i Niemcami Może się już tylko pogłębiać.
Serwis Politico 6 grudnia 2024 roku zauważył, iż taki scenariusz grozi zachwianiem fundamentów, na których zbudowano Unię Europejską, a sam traktat handlowy wywoła powszechny gniew przeciwko establishmentowi i Unii Europejskiej. To zaś otworzyłoby bramy do szóstego obszaru słabości Unii Europejskiej. I być może ostatniego, ponieważ może on prowadzić do jej końca. Stanie się tak, jeśli europejczycy rosnące problemy, niezdecydowanie, zubożenie oraz powszechny bezład będą coraz częściej wiązać nie tylko z niekompetencją władz lokalnych, ale także z samą ideą Unii Europejskiej. Wedle badań Eurobarometru z jesieni 2024, 44% obywateli Unii nadal postrzegają ją pozytywnie, 38% ma obraz neutralny, a 17% negatywny. Jeśli jednak spojrzeć na długoterminowe wyniki z tego samego źródła, można dostrzec, iż w momencie najgłębszego kryzysu strefy euro w 2012 roku liczba zwolenników i przeciwników Unii zrównała się na poziomie 30%.
Tymczasem wszystko wskazuje na to, że teraz nadciąga sztorm jeszcze mocniejszy niż ten sprzed dekady. A zważywszy na stan gospodarki niemieckiej, znów może on zachwiać fundamentami strefy euro. W takich momentach niepokoje społeczne. Radykalizowanie się wyborców oraz odrzucenie starych elit politycznych staje się rzeczą naturalną. Skoro klasa polityczna nie potrafi rozwiązywać problemów ludzi, ci zaczynają się rozglądać za nowymi przywódcami oraz stronnictwami, potrafiącymi dawać nadzieję na lepszą przyszłość. Jednakże bardzo prawdopodobnym jest, że będą to siły radykalnie eurosceptyczne, jak np. AFD, która zapisała w swoim projekcie programu wyborczego, iż Niemcy powinny opuścić strefę euro oraz nawet Unię Europejską. Patrząc całościowo na sześć obszarów słabości wspólnoty, dostrzec można ich zazębianie się i wzajemne wzmacnianie negatywnych trendów. Te z kolei przewracają kostki domina, rozumiane jako zachodzące zmiany.
Gdyby Unia Europejska funkcjonowała bez konieczności konkurowania na niwie ekonomicznej z Chinami oraz Stanami Zjednoczonymi, wówczas proces ten nie przebiegałby tak szybko i brutalnie. Jednak wspaniała izolacja jest niemożliwa. Kluczowe więc okazuje się słabnięcie konkurencyjności głównych gospodarek wspólnoty i bardzo słaba zdolność adaptowania się do zmian. Skostniałej struktury, jaką jest Unia. Kryzys więc narasta. Już tylko wygrana wyborów przez Donalda Trumpa go opogłębiła. Co gorsza, główne cele nowego prezydenta to. . . wzmocnienie konkurencyjności ekonomicznej USA wszelkimi dostępnymi środkami oraz odzyskanie dominującej pozycji przez amerykańską gospodarkę w skali globu. Zatem morderczy wyścig z państwem środka prowadzony na wszystkich polach wzajemnego konkurowania przyspieszy. Oznacza to jeszcze większą presję, jaka spadnie na Unię Europejską i uderzy w jej obszary słabości. Nawet jeśli Donald Trump nie będzie w swych kolejnych pociągnięciach z premedytacją szkodził wspólnocie, szwy, które ją spajają, zaczną mocno trzeszczeć.
I to tak, jak nigdy wcześniej tego nie doświadczono. Partnerami kanału są KFD, polski producent suplementów diety i żywności funkcjonalnej, Casa Playa, z którą kupisz nieruchomości w Hiszpanii, XTB, aplikacja inwestycyjna, a także Greencell, producent urządzeń elektromobilnych prosto z Polski. Dziękujemy także naszym patronom, których wsparcie umożliwia nam tłumaczenie treści na wiele języków. Niezmiennie również zachęcam do wspierania akcji Paczki dla Ukrainy. .
By visiting or using our website, you agree that our website or the websites of our partners may use cookies to store information for the purpose of delivering better, faster, and more secure services, as well as for marketing purposes.