VIDEO TRANSCRIPTION
Sojusz Bałtycko-Karpacki, zwany Międzymorzem 2.0, to propozycja współpracy obronnej i strategicznej między krajami Europy Środkowej i Północnej w celu zapobieżenia wojnie na ich terytoriach, głównie Polski i Rumunii, oraz utrzymania niepodległości regionu. Kluczowe państwa to Polska, Rumunia, Finlandia, Szwecja i Norwegia, które dążą do zwiększenia bezpieczeństwa poprzez wspólną obronę przed potencjalnym zagrożeniem ze strony Rosji.
Donald Trump, J. D. Vance czy Pete Hexer w ostatnich dniach z każdym powiedzianym słowem łamali dotychczasowy ład światowy, na którym swoje wyobrażenie o nim zbudowało całe pokolenie europejskich polityków. Mimo, że było wiele symptomów nadchodzącej zmiany, ich świat z dnia na dzień lekł w gruzach. Czy los Ukrainy został już przypieczętowany? Dalej nic nie można przesądzać, ale nie ulega wątpliwości, że coraz ciemniejsze chmury kłębiają się nad Kijowem, a tym samym nad Europą. Tymczasem Bruksela przystępuje do kolejnych pilnych rozmów, szukając nagle antidotum na chorobę, która jawna była od lat. W tym chaosie należy obedrzeć rzeczywistość ze złudzeń. Jeśli Rosja zostanie potraktowana ulgowo, to pewnym jest, że kolejna odsłona jej imperialistycznej kampanii jest tylko kwestią czasu. Szczególnie jeśli wyczuje słabość i chęć przetestowania gwarancji natowskich. Kto będzie kolejny po Ukrainie? Geografia jest bezwzględna. Państwa północy i centrum kontynentu.
Szczególnie te mniejsze i najbardziej bezbronne, jak państwa bałtyckie. Dlatego w tak przełomowym momencie fundamentalnej zmiany, wszyscy najbardziej zagrożeni rosyjskim imperializmem i zmotywowani, by go zastopować, powinni zawrzeć żelazny sojusz. Między Morze 2. 0. Sojusz Bałtycko-Karpacki. Liga Północna. Nazw jest wiele, ale cel jeden. Zatrzymać Rosję. Jak mógłby on wyglądać? Zapraszam na raport lat dwudziestych. Świat geopolityki zmienia się dynamicznie. Nowe sojusze i zmieniające się układy sił stawiają przed nami wyzwania, ale i szanse. W niepewnych czasach kluczowe jest zabezpieczenie własnej przyszłości finansowej. Bieżące i przyszłe trendy gospodarcze wykorzystasz dzięki partnerowi tego kanału, aplikacji inwestycyjnej XTB. Wykorzystaj nadchodzące zmiany i zacznij inwestować dzięki szerokiej ofercie i wyjątkowym narzędziom XTB. Planujesz inwestować długoterminowo? Skorzystaj z planów inwestycyjnych XTB. które pomogą Ci regularnie inwestować nawet niewielkie kwoty w setki zdywersyfikowanych funduszy ETF.
Preferujesz bardziej aktywne podejście? W XTB znajdziesz akcje tysięcy spółek z całego świata, które do kwoty 100 tysięcy euro obrotu miesięcznie, podobnie jak ETF-y, kupisz bez prowizji. A to wszystko w wygodnej aplikacji, w której znajdziesz również bezpłatny pakiet edukacyjny. Zacznij budować swoją finansową przyszłość, zarejestruj się na XTB przez link w opisie i przetestuj strategię na bezpłatnym koncie demo. Pamiętaj, że inwestowanie wiąże się z ryzykiem. XTB dostarcza narzędzia, ale decyzje inwestycyjne należą do Ciebie. Rejestrując się przez link w opisie, wspierasz rozwój kanału. Zanim przejdziemy do analizy proponowanego formatu, wyjdźmy od sytuacji bieżącej. Jako, że obserwując całą układankę łatwo wpaść w niekończący się labirynt niuansów, skupmy się na najważniejszych zmiennych, które determinują całość. Przejdźmy po kolei. Ukraina. Cierpi niemal w każdej dziedzinie państwa.
Kijów stara się utrzymać napór Rosji, ale przewaga ilościowa oraz sprzętowa, wynikająca ze słabości dostaw z zachodu, sprawia, że Ukraińcy muszą się cofać, szczególnie na kierunku pokorowskim. Z drugiej strony Ukraińcy imponująco rozwinęli własny przemysł zbrojeniowy, a ich armia jest dzisiaj najsilniejsza i najliczniejsza na kontynencie, nie licząc rosyjskiej. Kijów jest tym samym uzależniony od pomocy amerykańskiej lub i europejskiej. Rosja. Od ponad roku to jest momentu znacznego zahamowania amerykańskiej pomocy dla Ukrainy. Kreml jest na fali. Stopniowo idzie do przodu, choć bez wielkich przełomów. Gospodarka kraju jest w trybie wojennym, a apatyczne społeczeństwo akceptuje ponosić koszty związane z inwazją na Ukrainę. Z drugiej strony, wbrew kremlowskiej propagandzie, dotkliwe straty sprzętowe, w większym stopniu, i ludzkie, w mniejszym, sprawiają, że Rosja nie może tej wojny toczyć w nieskończoność.
Przy odpowiednim wsparciu Ukraińców szacuje się, że Moskwie zasobów może wystarczyć jeszcze na rok, półtora roku walki. USA. Ameryka jest w trakcie całościowej redefinicji, zarówno wewnętrznej, jak i zewnętrznej. Etykiet tej polityki jest mnóstwo, ale nieważne czy nazwiemy to izolacjonizmem, deglobalizacją czy offshore balancingiem, skutek jest jeden. Administracja Trumpa chce jak najszybciej pozbyć się ukraińskiego problemu. Do tej pory istniało pytanie, jak bardzo chcą się go pozbyć. Czy w sposób taki, jaki początkowo zapowiadali, to jest przymuszając agresora, Rosję, do ugody z pozycji siły. A jeśli ta się nie zgodzi, użyć wachlarza zdolności, by ta zmieniła zdanie. Czy zrobić to bez oglądania się na cały kontekst wydarzenia.
Na dzisiaj wydaje się, że mimo zapowiedzi, Waszyngton realizuje punkt numer dwa, w którym rozmywa fakty, kto był agresorem i ofiarą, angażując się w rozmowy z Putinem z pozycji mandatu niebios, który daje mu amerykański kompleks militarny. Chiny. Pekin całą przepychankę obserwuje z boku. Tak jak omawialiśmy to w poprzednim odcinku, Chińczycy bez trudu odnajdą się zarówno w sytuacji kruchego pokoju, jak i kontynuacji wojny. Oba warianty wydają się dla nich korzystne. Na koniec zostaje Europa. W swoim bezładzie i wewnętrznym chaosie Europa musi z dnia na dzień dojrzeć do stawienia czoła. . . problemowi, którego unikała od ponad 10 lat. Jeśli nie od 17, to jest inwazji gruzińskiej. Oto bowiem Europa antycypując od półtora roku słabnące zaangażowanie Ameryki mogła zrobić wszystko, by przejąć od Amerykanów przywództwo i stanąć za Ukrainą, wspierając ją swoją potęgą ekonomiczno-przemysłową, która tak istnieje.
Jednak Europejczycy postanowili biernie obserwować ruchy Amerykanów, którzy jako jedyni posiadali realne zdolności. Trzy lata. Tyle od wybuchu wojny miała Europa, by rozkręcić swój przemysł militarny i stawić czoła Rosji. Tym bardziej, że nie musiałaby tego robić własnymi rękami. Na wschodzie kontynentu stał waleczny naród, który wręcz błagał, by tylko otrzymać wystarczającą pomoc. Nie dostał jej. 145 miliardów dolarów pomocy dla Ukrainy, którymi chwali się Unia, jest żałosne. Sumaryczne PKB państw Unii Europejskiej w 2024 roku wyniosło około. . . 18 bilionów dolarów. Trzyletnie PKB to zatem 54 biliony dolarów. A zatem Unia przez trzy lata ulokowała we wspieranie Ukrainy 0,3% swojego produktu krajowego brutto. Żenada. Dzisiaj europejscy politycy w świetle zmiany paradygmatu przez nową administrację amerykańską miotają się w chaotycznym tańcu, a część z nich nawet nie potrafi powstrzymać łez.
I tu dochodzimy do rdzeniowego pytania. Dlaczego Europa nie pomogła Ukrainie? Dlaczego nie przygotowała się do tego przez lata? Dlaczego Europa jest aż tak zła w zlokalizowaniu problemów wagi najwyższej i odpowiednim działaniu? Problem i zarazem odpowiedź niestety zlokalizowana jest głęboko. Jeśli ktoś z nas ogląda na bieżąco, być może pamięta tezy stawiane w odcinku Europa w darwinistycznym procesie ewolucji. Wbrew słowom Emanuela Macrona, to nie NATO przeżywa śmierć mózgową, lecz Unia. A wojna na Ukrainie jest tego koronnym przykładem. Modelowo Unii powinno zależeć na maksymalnie szybkim zakończeniu wojny, ponieważ jest to dla niej duże obciążenie. Ekonomiczne, polityczne, wizerunkowe i społeczne. Jednocześnie w interesie kolektywu nie była i nie jest akceptacja wzorca zmiany granic i władz państwowych metodami siłowymi. Innymi słowy, w interesie Unii było wspieranie Ukrainy. Tym bardziej, że ta sama stawiła opór i wykazała się dużą wewnętrzną.
. . mobilizacją, do której, co ciekawe, najpewniej nie byłby zdolny żaden naród europejski w 2022 roku. Owszem, dosadne przeciwstawienie się Rosji poprzez Ukrainę oznaczałoby koszty, ale długofalowo przy dobrym zarządzaniu byłyby one pomijalne dla 99% jej obywateli. Zapewne wystarczyłoby, gdyby Unia zdecydowała się na kolektywne ulokowanie 1% własnego PKB rocznie na rzecz Ukrainy. Wtedy dzisiaj licznik, którym chwali się Bruksela, wynosiłby nie 145 miliardów dolarów, lecz 540 miliardów dolarów. Ponad dwa razy więcej niż dotychczasowa kolektywna pomoc z Unii i Ameryki łącznie. Gdyby to było skromne 2%, kwota przekroczyłaby astronomiczną wartość biliona dolarów. Wówczas temat wojny można byłoby zamknąć w kilka, kilkanaście miesięcy. Dzisiaj byłaby jedynie ponurym wspomnieniem. Jednocześnie te pieniądze mogłyby być ulokowane w rozwój własnego sektora militarnego. W ten sposób Europa piekłaby dwie pieczenie na jednym ogniu.
Po pierwsze odpychałaby zagrożenie rosyjskie rękami Ukraińców, a po drugie przygotowywała się na świat chaosu, który mamy dzisiaj. I w taki właśnie sposób dochodzimy do kluczowej, inherentnej własności Unii Europejskiej. O ile państwa przerażone imperializmem rosyjskim najpewniej chętnie poparłyby taki plan, tak im dalej, geograficznie, od Federacji Rosyjskiej. Tym entuzjazm dla takiego planu spadałby. Dlaczego mamy wydawać miliardy dolarów na zagrożenie, które jest 2000 km od nas? Spytać mogliby Portugalczycy czy Hiszpanie. I ciężko ich za to winić, bo do 2025 roku Unia nie osiągnęła wewnętrznego poziomu zaufania na tyle dużego, by traktować wszystkie interesy państw członkowskich równo. Niestety winę za to ponoszą największe państwa Unii, które potraktowały projekt jako narzędzie realizacji interesów narodowych, jednocześnie doprowadzając do stopniowej degeneracji idei całego projektu. Państwa Unii leżące najbliżej Rosji byłyby nierozsądne, gdyby swoją niepodległość uzależniały od jakiegokolwiek organizmu, który zawiódł tak wiele razy w tematach bezpieczeństwa.
Dlatego w odcinku, który wspomniany został wcześniej, zawarliśmy ideę koalicji chętnych. Państw, które współdzielą jeden określony interes w danym obszarze i wykazują dużą determinację w jego realizacji. Takich koalicji może być wiele. Ale dzisiaj jest czas, by zastanowić się nad jednym konkretnym kolektywem. Sojusz Zimna. Sojusz Bałtycko-Karpacki. Międzymorze 2. 0. Liga Północna. Nazwę wybierzcie sobie sami. Otóż nie ulega wątpliwości, że wraz z upadkiem ostatniej gałęzi, na której wisiał świat mitycznych Europejczyków, kończy się darmowa podróż i trzeba się mierzyć z realnymi konsekwencjami. A te, w najgorszym scenariuszu, to jest kontynuacja apatii. oznacza wojnę na terytorium Unii Europejskiej. Oczywiście wspomnieni Portugalczycy czy Hiszpanie mogą spać relatywnie spokojnie. Nie są piersi w kolejce. Jednak Rumunii, Polacy, Szwedzi, Finowie czy przede wszystkim Bałtowie mogą? Oczywiście, że nie.
Zatem widząc wątpliwość sojuszniczą u Stanów Zjednoczonych, które na koniec dnia, mimo na to, mogą wrzucić cię pod autobus. Jeśli taki będzie cytat realizm danej sytuacji, oraz obserwując masową apatię zachodu Europy, który nie wykazuje żadnego realnego zainteresowania powstrzymywaniem Rosjan, region Europy Północnośrodkowej powinien wziąć sprawy w swoje ręce i nie oglądać się na innych. Na szali leży najwyższa wartość niepodległość. I nie są to puste pochukiwania. Niezależnie od tego, czy Ukraina zostanie przez Amerykanów i Unię porzucona, sprawa jest na tyle istotna, że nie należy zostawiać jej przypadkowi. Dlatego natychmiast powinien zostać zawiązany sojusz. Bałtycko-Karpacki. Jego cel byłby prosty. Zapobieganie możliwości wybuchu wojny na terytorium państw w nim zrzeszonych i związanej z nim utraty niepodległości. Kogo obejmowałoby to swoiste Międzymorze 2. 0? Państwa najbardziej zagrożone imperializmem rosyjskim tu i teraz.
Bowiem tylko one wykażą odpowiednie zaangażowanie i poświęcenie wymagane w takiej sytuacji. Jego karpackim rdzeniem byłaby Polska i Rumunia. Dwa państwa o sporej, jak na warunki Europy, wielkości. O łącznej populacji 54 milionów, a zatem 2 trzecich populacji Niemiec. Ekonomicznie ich gospodarki, mieszane parytetem siły nabywczej, odpowiadają około 50% PKB niemieckiego. Z kolei na północ najważniejszymi członkami byłaby Finlandia, posiadająca najdłuższą granicę z Federacją Rosyjską. Oraz Szwecja, która w przypadku napaści na słabo zaludnioną Finlandię byłaby kolejnym celem. Pakt byłby również w interesie Norwegów, którzy graniczą z Rosją w kole podbiegunowym oraz rywalizują z nimi w Arktyce. Kierując się wyłącznie ideami szkoły realnej, pakt powinien ominąć państwa bałtyckie, ponieważ zdolność bojowa tych państw jest dramatycznie mała, a ich terytorium w przypadku rosyjskiej napaści bardzo trudne do obrony. Innymi słowy, Inflanty stanowią brzemię.
Jednakże nie da się myśleć o utrzymaniu niepodległości tego regionu. jeśli jego integralna część byłaby niejako wystawiona lwu na pożarcie. Można deprecjonować wpływ moralności w stosunkach międzynarodowych. Słynne wartości nie są walutą. Jednak porzucenie państw bałtyckich byłoby nomen omen nie do obrony. Państwa bałtyckie powinny się znaleźć w sojuszu mimo problemu geograficznego, jaki stanowi ich obrona. W dalszym ciągu celem sojuszu byłoby utrzymanie równowagi, w której atak na sojusz wiązałby się z tak dużymi kosztami, że w żadnym scenariuszu nie kalkulowałby się. Jeśli Bałtów w tym pakcie by nie było, do wojny na pewno by doszło, tyle że napastnik otrzymałby przystawkę na zachętę. Niemniej państwa bałtyckie musiałoby zwielokrotnić swoje wydatki na obronę, co już się dzieje, ale w stopniu niewystarczającym. Oczywiście istnieją również inni potencjalni członkowie. Znajdują się oni w tzw.
drugiej linii uderzenia, a zatem ich chęć dołączenia do formatu byłaby w teorii mniejsza. Tu można wymienić Daniel. Bogate społeczeństwo, ale teoretycznie zagrożone jedynie desantem z morza oraz atakami rakietowymi. Czechy i Słowację. Państwa te posiadają naturalne bariery w postaci Karpat i Sudetów. Ponadto wymagałyby upadku Polski i Ukrainy. Obecnie na Słowacji rządzą prorosyjskie władze, co zmniejsza szansę chęci przyłączenia. Prorosyjski kandydat na prezydenta Rumunii, Kalin Dżorżesku, który najpewniej prędzej czy później nim zostanie, również jest pewnym problemem w tym kontekście. Wymienić można także Mołdawię, o ile byłaby oczyszczona z rosyjskich wpływów i agentury. Wielką Brytanię, chociaż Sządyn jest mocno oddalony geograficznie, wykazuje relatywnie duże zaangażowanie w wojnie na Ukrainie. Historycznie Brytyjczycy byli zawsze mocno zaangażowani w tłumienie rosyjskiego imperializmu w domenie morskiej. I w końcu Ukrainę. To ważny element, nad którym za chwilę mocniej się pochylimy.
A zatem rdzeń sojuszu bałtycko-karpackiego w domenie lądowej stanowiłaby przede wszystkim Polska, ponad 200 tys. armia i Rumunia, 80 tys. A także Finlandia, Szwecja i Norwegia na północy. Społeczeństwa bogate i dysponujące zaawansowaną techniką wojskową, zwłaszcza Szwecja. Ale mniej liczne. Ich łączny potencjał armijny jest obecnie niższy niż Rumunów. Około 70 tysięcy. Bałtowie łącznie dysponują około 30 tysięczną armią. Całościowo daje to około 400 tysięcy. Dla porównania dzisiaj szacuje się, że Rosja utrzymuje na Ukrainie ponad 600 tysięczną armię. Jednak zaangażowanych osób łącznie było grubo ponad milion. Dlatego rozbudowa potencjału konwencjonalnego na pewno byłaby koniecznością. O czym za chwilę. Technologicznie i militarnie grupa zaczyna wchodzić w posiadanie jednostkowo bodaj najbardziej wartościowego efektora. to jest samolotów bojowych F-35. Jego użytkownikami już są lub będą Norwegia, Polska, Rumunia i Finlandia.
Docelowo mają być w posiadaniu łącznie niemal 200 tego typu maszyn. Do tego dochodzi ponad setka szwedzkich Gripenów oraz 80 F-16. Siły lądowe oparte byłyby o czołgi Leopard 2, M2 Abrams i koreańskie K2. Do tego artyleria w postaci Heimarsów, K9 czy Kramów. Wozy bojowe CV-90, Borsuk czy Rosomag. Systemy obrony przeciwlotniczej, NASAMS, CAM-R itd. Grupa już teraz wyposażona jest w najnowocześniejszą technikę wojskową, ale w kooperacji jej potencjał zdecydowanie wzrósłby jeszcze bardziej. Gospodarczo region dysponowałby PKB w parytecie siły nabywczym na poziomie 5,2 biliona dolarów. Rosja według tej metryki figuruje jako kraj o ponad 20% większym PKB w wysokości 7,1 biliona dolarów, choć tu duży wpływ ma niski kurs rubla. Nominalnie państwa paktu dysponowałyby produktem na poziomie 2,7 biliona dolarów, to jest o 30% wyższym od Rosji, które wynosi około 2,1 biliona dolarów.
Oczywiście w przypadku zaangażowania Danii, Czechów czy przede wszystkim Brytyjczyków potencjał kolektywu odpowiednio by wzrósł. Jednak realnie należy ocenić, że ich członkostwo, szczególnie w początkowym etapie, byłoby mało prawdopodobne. Kluczowe pytanie jednak brzmi, do czego zawarty sojusz obligowałby jego sygnatariuszy? Jakie byłyby jego pierwotne założenia? Obszarów współpracy wymienić można co najmniej kilka, choć ich szczegóły są poniekąd uzależnione od wydarzeń bieżących, przede wszystkim sytuacji na Ukrainie. Po pierwsze sygnatariusze powinni zobligować się do przeznaczenia znacznej części swojego PKB na obronę. 5% to dolna granica, realnie powinno być to 7 lub nawet 10% w przypadku państw bałtyckich. Jeśli Rosja obecnie wydaje 7% swojego PKB na zbrojenia, Państwa zagrożone jej atakiem nie powinny wydawać mniej. Po drugie następuje głęboka współpraca na poziomie wojskowo-przemysłowym. Kraje deklarują, że modernizacja armii będzie priorytetowo wykonywana przy udziale przemysłu państw grupy, co jednocześnie oznacza bodziec dla ekonomicznego rozwoju dla wszystkich państw kolektywów.
Każda wydana korona, złoty czy lej powinien zostać wewnątrz paktu. Jednocześnie powołane byłoby wspólne centrum badań i rozwoju, z którego efektów korzystałby cały kolektyw. Na drugim punkcie najwięcej zyskaliby zaawansowani producenci, zwłaszcza Szwecja. Dlatego na zasadzie wzajemności następowałby transfer technologii militarnych do przemysłów mniej rozwiniętych, głównie polskiego i rumuńskiego. Armię sojuszu ćwiczyłyby w ciągłej koordynacji, ale częstotliwości większej niż w ramach sojuszu NATO. Następowałaby konwergencja dobrych praktyk oraz wymiana danych wywiadowczych. Po piąte, standaryzacja uzbrojenia i amunicji między członkami sojuszu. Pozwoliłoby to na efektywniejszą logistykę i wzajemne wsparcie w razie konfliktu. Idąc dalej, stworzenie wspólnej infrastruktury strategicznej, hubów logistycznych czy wspólnego systemu magazynowania zapasów strategicznych. Po siódme, obejmowałoby to współpracę w zakresie przemysłu kosmicznego i technologii satelitarnych, co zwiększyłoby zdolności wywiadowcze i komunikacyjne sojuszu. Po ósme, rozwój zdolności ofensywnych, w tym rakiet balistycznych. Sojusz, konkretnie państwa bałtyckie i Finlandia.
znajdowałby się w najbliższym sąsiedztwie dwóch najważniejszych miast Federacji Rosyjskiej. Moskw i Sąd Petersburga. Rosję przed atakiem musi powstrzymywać realna groźba masowego zniszczenia tych miast ładunkami konwencjonalnymi. Lot rakiety z terytorium Finlandii czy Estonii trwałby kilka minut. To samo tyczy się Królewca. No i przede wszystkim słynny artykuł 5. Sojusz musiałby traktować napaść na jednego członka jako napaść na cały sojusz. Ktoś mógłby powiedzieć. . . Po co powielać zapisy, które już są zawarte w Sojuszu Północnoatlantyckim? Sęk w tym, że artykuł 5 Karty NATO opiera się o Amerykanów. Jeśli Rosjanie wejdą do estońskiej narwy, wszyscy będą patrzeć na Amerykanów. Problem w tym, że jeśli Amerykanie nie ruszą z odsieczą, cały sojusz upada i wchodzimy w model eskalacji, którego nie sposób przewidzieć.
A jak widać, Waszyngton ewidentnie sygnalizuje, że zapis ten nie może być traktowany jako żelazny. Z drugiej strony, gdyby państwa sojuszu bałtycko-karpackiego byłyby podwójnie zabezpieczone artykułem 5, strategiczna niejednoznaczność na Kremlu byłaby wzmocniona. Co więcej, w taki sposób pakt wspierałby założenia NATO, ponieważ jeśli w ramach hipotetycznego ataku na Łotwę natychmiast odpowiedziałyby państwa Międzymorza 2. 0, to utrzymywałyby przy życiu również założenia artykułu 5. Sojuszu Północnoatlantyckiego, dając możliwość Amerykanom, jak i innym jego członkom, do przyjścia z pomocą. Sojusz Bałtycko-Karpacki musi mieć odwagę, za którą muszą stać zdolności, by zadeklarować to na własnych zasadach. Na zasadach wspólnoty interesów, która jasno mówi, że jeśli któryś z nas zostanie zaatakowany, pewnym jest, że prędzej czy później zostanę zaatakowany także ja. Nie ma przeklętej rozbieżności zaangażowania, jak w przypadku Amerykanów, bo wszyscy siedzimy w tym bagnie po uszy.
Na tym tle bardzo istotna, jeśli nie najważniejsza, jest Ukraina i jej potencjalny status w sojuszu. Dróg rozwoju sytuacji Kijowa jest kilka. Po pierwsze jasnym jest, że Sojusz nie chce wejść w stan wojny z Rosją, dlatego natychmiastowe przyłączenie Kijowa do kolektywu jest niemożliwe. Z drugiej strony Ukraina jako podmiot o a. bardzo dużej zdolności bojowej, b. zbieżności interesów z kolektywem, c. mający bezpośrednią możliwość degradacji zdolności przeciwnika, nie może być w całej wyliczance pominięty. Wiele zależy od tego jak potoczą się negocjacje i jaka będzie wola Kijowa. Rozważmy dwa najbardziej prawdopodobne scenariusze. Jeśli Ukraina będzie przymuszona do pokoju, ale również fizycznie potrzebowała wytchnienia, to Sojusz Międzymorza powinien wejść z Kijowem w ścisłą współpracę, która polegałaby na wymianie informacyjnej i wywiadowczej, a także technologicznej.
Jednocześnie Sojusz pomagałby w odbudowie ukraińskich zdolności na preferencyjnych warunkach, które finansowane mogłyby być przez ukraińskie surowce. Jeżeli jednak plany pokojowe będą się przeciągać, a Ukraina będzie deklarowała gotowość i motywację do dalszej walki, to Sojusz powinien rozważyć alokację znacznej części środków na dozbrajanie Ukrainy zasobami i technologiami, które są mu dostępne. Również finansowane mogłoby to być ze środków ekstrakcji ukraińskich zasobów naturalnych. Nie ma bowiem dla państw Międzymorza 2. 0 łatwiejszego środka do osiągania swojego celu niż neutralizacja Rosjan rękami Ukraińców, jeśli po ich stronie byłaby wola. Pewną drogę finansowanie mógłby w teorii zapewniać norweski fundusz inwestycyjny. który z obecną wyceną na poziomie 1,8 biliona dolarów jest największym tego typu funduszem na świecie. Oczywiście inwestycja obarczona byłaby wielkim ryzykiem, a decyzja należałaby do 5 milionów Norwegów, ale w teorii Kijów mógłby zagwarantować Norwegom zwrot z inwestycji z odpowiednim procentem po zakończeniu działań wojennych.
No właśnie, bo właściwie jaki byłby cel tej nowej formacji na geopolitycznej mapie świata? Główny cel byłby jeden przetrwanie. Dlatego jest to cel zupełnie inny od zamiarów administracji amerykańskiej, które jak widać mogą się mocno zmieniać, oraz brukselskiej, która jest rozsadzana od wewnątrz rozdźwiękiem tysięcy interesu. Z tego powodu grupa miałaby o wiele mniejsze obiekcje przed scenariuszem obalenia z urzędu Władimira Putina. Celem sojuszu bałtycko-karpackiego byłaby obrona własnej niepodległości, a ta jest obecnie zagrożona przez imperialistyczną politykę Kremla. A zatem jeśli w wyniku wspierania Ukrainy Kreml by upadł, W Warszawie, Sztokholmie czy Bukareszcie przyjęto by to z zadowoleniem. Oczywiście istnieje jeszcze jeden szczegół broń atomowa. Sojusz, mimo że z defensywnej pozycji, wchodziłby w dość bezpośrednią konfrontację z mocarstwem atomowym. A zatem przy formułowaniu założeń wyjściowych należałoby również znaleźć rozwiązanie dla tej kwestii. Rozwiązania są właściwie trzy.
Po pierwsze, posiadanie własnych, konwencjonalnych zdolności ofensywnych, które w odpowiedniej ilości równałyby się szkodom generowanym przez broń atomową. Po drugie, mogłoby to oznaczać wejście w amerykański lub francuski parasol nuklearny. To rozwiązanie w teorii powinno odpowiadać Amerykanom, ponieważ Sojusz spełnia ich założenia o, cytat, większym zaangażowaniu się Europejczyków. Pewnym zgrzytem jest to, że dla Sojuszu lepiej jest, by wojna trwała, o ile chcą tego Ukraińcy, podczas gdy Amerykanie chcą pokoju za wszelką cenę. Niemniej najpewniej Amerykanie dość chętnie udzieliliby grupie nuklearnego parasola. ponieważ a. dalej są zainteresowani zapobieganiem wojny atomowej, b. nie są zainteresowani proliferacją. a wraz z zacieśnianiem więzi w grupie temat programu atomowego mógłby zostać podjęty, szczególnie przez Szwedów i Polaków. C. Nie wymaga to ich fizycznej obecności. Opcjonalnie usługę tę mogliby świadczyć Francuzi. Brytyjczycy odpadają, ponieważ kontrolę nad ich arsenałem de facto sprawiają Amerykanie.
Jednak gwarancje amerykańskie musiałyby wykraczać poza obecne deklaracje natowskie. Sojusz zimna powinien domagać się obecności w programie Nuclear Sharing. W znacznie większej liczbie niż ma to miejsce obecnie. Ponadto w założeniach powinna zostać zawarta niejednoznaczność, czy w godzinie wojny to Amerykanie, czy państwa kolektywu decydują o użyciu broni masowego rażenia. Wówczas wpływać to będzie negatywnie na kalkulację Kremla. Należy zwrócić uwagę na jeszcze jeden aspekt. Sojusz Bałtycko-Karpacki wychodziłby od jednego pierwotnego założenia chęci obrony wspólnej niepodległości przed agresywnym imperializmem rosyjskim. Przy zaangażowaniu oraz koordynacji zbiorczy potencjał jego członków jest w stanie doprowadzić do sytuacji, w której jakiekolwiek ofensywne próby Moskwy wiązałyby się z tak wielkimi stratami, że nie byłoby to w żadnym scenariuszu opłacalne. Po osiągnięciu tego celu, który oprócz rozpadu Federacji Rosyjskiej nie miałby daty końcowej, przed grupą otwierałyby się nowe możliwości.
Wraz z rosnącym rozczarowaniem formatem unijnym państwa paktu, miałyby możliwość stworzenia czegoś świeżego. Unia rozbijana jest przez różnicę interesów, ale także różnicę potencjałów. W teorii Bruksela powinna uwzględniać interesy wszystkich członków w miarę równym stopniu. Jednak naturalnym jest, że większe podmioty grawitacyjnie przyciągają większość zasobów. Dla usprawiedliwienia Niemców mogą zadać pytanie, skoro jest nas najwięcej i mamy największą gospodarkę, dlaczego mamy rozmywać nasze interesy kierując się potrzebami państwa 3 czy 20 razy mniejszego od nas. Innymi słowy, dychotomia potencjałów napędza dychotomię interesów. Tymczasem w Międzymorzu 2. 0 da się zaobserwować pewien zdrowy balans. Po pierwsze, grupa jest scalana bardzo ważnym wyzwaniem na wschodzie, ale po drugie oferuje dość egalitarny rozkład. Jej południe dostarcza wymaganą, mówiąc brzydko, masę ludzką i nietrywialny potencjał ekonomiczny. Natomiast północ. . . siłę ekonomiczną, zdrowe instytucje oraz rozwój technologiczny.
Pierwotny pomysł Międzymorza, jak wszyscy wiemy, pochodził jeszcze od marszałka Józefa Piłsudskiego. W różnych okresach był to model oparty o różne państwa. Jednak ich cel był taki sam jak teraz. Kolektywne stawianie bariery imperializmowi rosyjskiemu na wschodzie. Niemniej zawsze był to blok oparty o państwa między Rosją a Niemcami, rozciągający się od Morza Bałtyckiego po Morze Czarne i opcjonalnie Adriatyk. Dzisiaj jednak wciąganie w projekt. . . Państw i regionów takich jak Węgry, Słowacja czy Bałkany mija się z celem. Wsłup praca trwa w obrębie formatów jak bukaresztańska dziewiątka i to wystarczy. Z drugiej strony koncept zawsze pomijał Skandynawię. Pomysł Piłsudskiego i reszty miał jednak ten problem, że w roli kluczowego węzła umieszczał Polskę. Z jednej strony musiał to robić, bo Polska była największym graczem regionu.
Jednak z drugiej strony zacofana i wyniszczona przez dwa stulecia różnego typu zaborów, Polska byłaby liderem na tyle słabym, że niewiele osób w ogóle rozważało pomysł na poważnie. Z drugiej strony widoczne były obawy, że jeśli Polska z czasem urosłaby w siłę, to reszta mniejszych państw antycypowała, czy Warszawa z czasem nie będzie dążyła do dominacji formatu w stylu podobnym do Niemiec w Unii, ponieważ górowałaby nad resztą w każdym możliwym aspekcie. Tymczasem w Międzymorzu 2. 0 potencjał Polski, który że mimo nadal byłby największy, byłby dość łatwo balansowany potencjałem szwedzkim, norweskim czy rumuńskim. Innymi słowy dostajemy blok państw o dość zbliżonym potencjale i zbieżnym głównym interesie bezpieczeństwa. Istnieje zatem bardzo niewielkie prawdopodobieństwo sytuacji, którą obserwujemy stale w Unii. Sprawczość Niemiec czy Francji pozwala im na forsowanie wielu agent niespójnych z agendą reszty. Również potencjał ekonomiczny grupy byłby znaczący.
Nominalnie byłaby to ósma gospodarka świata między Włochami i Francuzami. W parytacie siły nabywczej byłby to nawet podmiot na poziomie Niemiec czy Japonii. Wówczas rozważając wariant pogłębionej współpracy, można rozważyć zacieśnioną współpracę na niwie energetycznej, wspólną flotę, czy rozwój sfery AI i technologii kosmicznych. W przypadku zakończenia walk i stabilizacji pozycji Ukrainy w systemie międzynarodowym, co dzisiaj jest trudne do wyobrażenia, kraj ten również aspirowałby do miana inherentnego członka sojuszu. Po upadku reżimu Łukaszenki również Białoruś powinna być rozpatrywana w kategoriach potencjalnego członka. Jednak oba przypadki są melodią przyszłości. Oczywiście to wszystko nie oznacza, że Sojusz Bałtycko-Karpacki powinien odrzucić kluczowe formaty takie jak NATO czy Unia. Bynajmniej. Chodzi jednak o to, by wziąć sprawy w swoje ręce i nie polegać i czekać na innych.
Tym bardziej, że grupa ma wymagany potencjał, by stawić czoła Rosji w sposób kompetentny i zorganizowany. Czy będzie to trudne i kosztowne? Tak. Ale w momencie, gdy mowa o kwestiach najbardziej fundamentalnych, jak bezpieczeństwo i niepodległość kraju, nie może być inaczej. Czy duże państwa Europy, jak Francja i Niemcy przyjęłyby format z optymizmem? O ile wymiar bezpieczeństwa byłby dla nich wielkim wytchnieniem. Nie ma nic cenniejszego niż skuteczny bufor. Tak rozwijanie głębszych powiązań mogłoby być postrzegane w ramach konkurencji, szczególnie przez Berlin. Co więcej, jeśli współpraca byłaby szczególnie owocna i skuteczna, mogłaby zachwiać konceptem Unii jako preferowanego dogmatu dla Europy. Z drugiej strony Sojusz Zimna nie powinien zastępować jakichkolwiek innych inicjatyw wysuwanych przez inne państwa, szczególnie Francję czy Niemcy. Co więcej, powinien pozostawać otwarty na kooperację z innymi partnerami.
Nie jest on w żadnym stopniu odpowiedzią na wszystkie bolączki Europy, lecz tylko i aż zabezpieczeniem przed potencjalnym atakiem Federacji Rosyjskiej na jego członków. A na dzisiaj wyzwanie jest jedno Federacja Rosyjska. Jeśli Ukraina zostanie złożona przez Amerykanów na ołtarzu, wówczas następni są w kolejce. Owi następni to państwa potencjalnego Międzymorza 2. 0. Rosjanie się nie zatrzymują. Plany mówią o mobilizacji kolejnych dziesiątek tysięcy żołnierzy. Cały przemysł militarny operuje na pełnych obrotach. Władze mają legitymizację społeczną, by walczyć z Zachodem nie tylko słownie. Wymienione kraje Międzymorza 2. 0 mogą to obserwować, pokładając swoje nadzieje w Unii Europejskiej, która przez lata wykazywała wielką indolencję, lub w NATO, które jest w 100% zależne od Amerykanów i przez to niestabilne. Mogą też wziąć sprawy w swoje ręce i nie oglądając się na resztę zadbać o bezpieczeństwo i przyszłość własnych narodów tu i teraz.
Działając w pojedynkę wystawiają się na duże ryzyko, natomiast w dużej, silnej grupie zmotywowanych państw są w stanie odstraszyć Rosję w dostateczny sposób, a zbudowane na tej podstawie zaufanie mogłoby stanowić fundament do czegoś więcej niż sojusz obronny. W momencie pisania tego tekstu kancelaria szwedzkiego premiera Ulfa Christersona wypuściła następującą notę. Od dawna powtarzam, że Europa musi wziąć większą odpowiedzialność za własne bezpieczeństwo. i zwiększyć nasze wsparcie dla Ukrainy. Uważam, że obecnie istnieje impuls dla krajów nordycko-bałtyckich i Polski, aby nadal iść naprzód i przewodzić zarówno pod względem wydatków na obronę, jak i wsparcia dla Ukrainy. Wcześniej, bo 28 listopada Warszawa i Sztokholm zawarły strategiczne porozumienie. A zatem dwaj najwięksi gospodarczo-członkowie hipotetycznego sojuszu już dzisiaj sygnalizują gotowość do większej współpracy. Jednak jej zakres powinien znacząco urosnąć i stworzyć podwaliny pod coś znacznie większego. Czas drzemki geopolitycznej już dawno się skończył.
Świat drugiej połowy XXI wieku wymaga dorosłych i śmiałych decyzji. Jedną z nich powinno być utworzenie Międzymorza 2. 0. Partnerami kanału są Green Cell, lider technologii elektromobilnych, KFD, polski producent suplementów diety i żywności funkcjonalnej. oraz aplikacja inwestycyjna XTB. Dziękujemy także naszym patronom, których wsparcie umożliwia nam tłumaczenie treści na wiele języków. Niezmiennie również zachęcam do wspierania akcji Paczki dla Ukrainy. .
By visiting or using our website, you agree that our website or the websites of our partners may use cookies to store information for the purpose of delivering better, faster, and more secure services, as well as for marketing purposes.